Wulgarny, tandetny, kiczowaty, prezentujący tanią grę na emocjach, z prostackim humorem, źle napisany, chaotyczny… Taki właśnie jest „Botoks” Patryka Vegi.
Są filmy tak mierne, że po ich obejrzeniu właściwie nie wiadomo, co powiedzieć. Trudno znaleźć epitety dla ich sensownego opisania, chciałoby się stwierdzić, że są „średnie” i zamilknąć. Są też filmy, po których obejrzeniu chce się krzyczeć, a na język cisną się dziesiątki, jeśli nie setki słów i umysł nie wie, które wybrać, by w pełni oddać poziom irytacji i zażenowania. Tak właśnie jest w przypadku najnowszego filmu Vegi.
Gdy w 2005 roku na ekrany kin, a później telewizorów wszedł "Pitbull", Patryka Vegę ochrzczono nowym Pasikowskim i zbawcą polskiego kina sensacyjnego. Nagrał swój film, bez odwoływania się do amerykańskich wzorców, wyznaczając wręcz nowy niepodrabialny styl. Do dzisiaj to jedna z najciekawszych rodzimym produkcji. W kolejnych latach Vega zrobił wszystko, by widzowie porzucili złudzenia o narodzinach nowego mesjasza kina. "Ciacho", "Last minute", "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć" to nie są powody do chluby. Do "swojego" kina powrócił w średnich "Służbach specjalnych" (ponoć serial jest dużo lepszy od filmu), a teraz wskrzesił Pitbulla. W znacznej mierze, to zmyła, która samym tytułem ma przyciągnąć do kina fanów kultowej produkcji. Bo to zupełnie inny film.