Szok i rechot. Recenzja filmu 'Botoks' - MaciejWozniak - 30 września 2017

Szok i rechot. Recenzja filmu "Botoks"

Wulgarny, tandetny, kiczowaty, prezentujący tanią grę na emocjach, z prostackim humorem, źle napisany, chaotyczny… Taki właśnie jest „Botoks” Patryka Vegi.

Są filmy tak mierne, że po ich obejrzeniu właściwie nie wiadomo, co powiedzieć. Trudno znaleźć epitety dla ich sensownego opisania, chciałoby się stwierdzić, że są „średnie” i zamilknąć. Są też filmy, po których obejrzeniu chce się krzyczeć, a na język cisną się dziesiątki, jeśli nie setki słów i umysł nie wie, które wybrać, by w pełni oddać poziom irytacji i zażenowania. Tak właśnie jest w przypadku najnowszego filmu Vegi.

Czy się to komuś podoba, czy nie, cała Polska od jednego krańca Wisły po drugi czekała na „Botoks”. Po monstrualnych sukcesach kasowych dwóch ostatnich filmów z serii „Pitbull” producenci zacierali rączki na myśl o gwarantowanym hicie, a fani reżysera nie mogli się doczekać powtórki z rozrywki, czyli powrotu stylistyki oferującej raz śmiech, raz solidną dawkę emocji, co prawda w niezbyt ambitnym, ale zjadliwym wydaniu. Niestety, to, co jako tako broniło się w opowieściach o twardych gliniarzach z Mokotowa, w przypadku historii o brudnym i nieprawym świecie zza kulis medycyny „made In Poland” zwyczajnie odrzuca. Tym bardziej, że twórcy stanowczo przesadzili z dawką… Dawką czego? Wszystkiego.

Bo gdyby ktoś zapytał, o czym właściwie jest ten film, należałoby odpowiedzieć właśnie tak – o wszystkim. Vega serwuje widzom nieustający zlepek prostackich gagów i drętwych dowcipasów przemieszany z feerią scen obliczonych na wywołanie szoku u odbiorcy tanimi środkami takimi jak przemoc, brutalność, krew, czy wulgarność. Mamy tu całą moc atrakcji – aborcje, masturbację, wypadek motocyklowy, kupowanie smakowych prezerwatyw, śmierć kobiety przy porodzie, żarty o genitaliach, In vitro, ostry seks, koncerny farmaceutyczne potężniejsze, niż rodzina Corleone i wiele innych… Nietrudno zauważyć, że tematy dość poważne mieszają się tu z ordynarnym poczuciem humoru. Tak jest w istocie. Na każdą scenę poważną, mającą wywołać w nas wzruszenie, smutek, czy przejęcie, przypada inna, która pięć sekund później raczy widownię niecenzuralnym językiem i z zamierzenia zabawnymi, a w istocie głupimi i tętniącymi kiczem rozwiązaniami, których nie powstydziliby się twórcy „American Pie”.

Wszystko to miesza się ze sobą w odmętach chaosu, w scenariuszu, który powstał chyba przy użyciu oprogramowania do generowania gotowych skryptów. Niby mamy tu fabułę i głównych bohaterów, ale stanowią oni tylko byle jaki punkt zaczepienia, dzięki któremu będzie można pokazać flakon perfum w odbycie pacjenta, albo mrożącą krew w żyłach scenę krwawego porodu. Wszystko obliczone na uzyskanie efektu jak najtańszym kosztem. Niektóre sceny komediowe wywołują śmiech (choć większość raczej zażenowanie), a wiele scen dramatycznych szok u widza, ale reżyser osiąga to środkami banalnymi, tandetnymi, bez wizji i wyobraźni, sprowadzając odbiorcę do rangi zwierzęcia, które reagować może tylko na najbardziej pierwotne bodźce.

Scenariusz niby jest podzielony na cztery wątki dotyczące czterech głównych bohaterek, ale w gruncie rzeczy nie ma to znaczenia. Bohaterki mogłyby być dwie. Mogłoby być ich osiem. Bez różnicy, byleby tylko dało się napchać do filmu tyle efektownych scenek, ile da się wymyślić. Katarzyna Warnke dwoi się i troi, by pokazać dylematy moralne lekarki dokonującej aborcji, ale jej wysiłki idą na marne, gdy zostają skontrastowane z wyskakującą zza rogu sceną sikania do umywalki. Agnieszka Dygant stara się ukazać traumę kobiety po ciężkim wypadku, ale jej dramat gubi się w gąszczu wulgarności i scenariuszowej miernoty. Tym samym „Botoks”, choć chce być wszystkim, w istocie jest filmem o niczym. Nie odkrywa nieznanych prawd o polskich szpitalach, jedynie epatuje patologią i przemocą. Nie prezentuje psychologicznej głębi postaci zmagających się z tym strasznym i brutalnym światem, bo wszystko spłaszcza i spłyca do poziomu jarmarcznej rozrywki dla mas poplątanej z czymś w rodzaju medycznego kina typu gore.

Wszystko to od samego początku prowadzi donikąd. Ani nie oferuje rozrywki na przyzwoitym poziomie, obrażając inteligencję i poczucie smaku widza, ani nie spełnia się jako dramat, gdyż nie ma tu wiarygodnej historii i żywych bohaterów – jest tylko nieustanny szok. „Botoks” ujawnia natomiast z całą wyrazistością strategię przyjętą przez jego twórców – najmijmy tych samych aktorów, nasyćmy dialogi soczystymi ku*** i chu***, doprawmy to grą na emocjach rodem z poradnika dla początkujących filmowców i jakoś to pójdzie. Ludzie łykną, popcorn kupią, a następnym razem zrobimy to samo, tylko o strażakach, księżach, albo płetwonurkach. Czy polski widz rzeczywiście da się nabrać? Czy da sobie wstrzyknąć „Botoks”?

MaciejWozniak
30 września 2017 - 11:50