Ultima to coś więcej, niż seria gier. To legenda i prekursor w gatunku RPG, która swój początek miała w latach 80-tych ubiegłego wieku. Każda kolejna odsłona wprowadzała elementy, bez których nie moglibyśmy sobie wyobrazić dzisiaj gry fabularnej. Otwarte światy, swoboda i wolność wyboru, przemyślane i rozbudowane uniwersum, dylematy moralne, zapadające w pamięć postacie oraz dojrzała i angażująca historia. To wszystko, w połączeniu z amibcją twórców i ryzykownymi, ale udanymi decyzjami, dało nam jedną z najważniejszych serii gier, jakie powstały w XX wieku. Każdy gracz powinien zagrać w chociaż jedną z wielu części Ultimy, jednak czy jest to nadal wykonalne dla współczesnego gracza? Jak te gry przetrwały próbę czasu? To dzisiaj sprawdzimy, na przykładzie Ultimy IV, przez wielu uważanej za najlepszą odsłonę cyklu.
Nowy autor wychodzi na scenę, kłania się nisko i ślubuje prowadzić dany mu kącik, wypełniając go możliwie najciekawszą treścią.
Gameplay.pl od początku istnienia stał się jednym z moich ulubionych netowych czytadeł, dlatego cieszę się bardzo z możliwości dorzucenia czegoś własnego, do tego popkulturowego tygla.
Jestem raczej wyznawcą zasady: po tekstach go poznacie, dlatego mam nadzieję, że nie pogniewacie się, jeżeli bezceremonialnie utnę ten wstęp i przejdę do tekstu właśnie. Opis pewnej osobistej gamingowej klęski... Zapraszam do czytania, a za każde słowo krytyki i wsparcia dziękuję już teraz.
Myślisz sobie: chcę być jednym z tych gości. Tych, co to znają się na grach. Zostać kolejnym z mędrców rozgrywki. Ze wszystkimi sekretnymi ruchami i technikami, zakodowanymi głęboko w pamięci mięśniowej kciuków. Posługując się biegle tym, przyprawiającym nieraz o mdłości, techno-ludycznym żargonem. Rozsmakowany w najbardziej niezależnych indie, ogrywający największe hardkorowe pozycje. I całkiem nieźle ci szło. Wciąż starasz się poszerzać horyzonty, otwierasz się na nowe platformy, gatunki i dziwaczne hybrydy. Potrafisz, ze śmiertelną powagą, na głos powiedzieć: „gry wideo bywają formą sztuki” – i nawet powieka ci przy tym nie drgnie. Myślisz sobie: jestem na dobrej drodze. Zamierzasz zajrzeć w każdą niszę, zbadać całe to medium od skromnych początków, po współczesne branżowe giganty. I nagle, z najmniej oczekiwanej strony, pojawia się problem. Problem z tobą.