Fulko przytaszczył ostatnio z piwnicy Bajtka nr 11/1986. Nie sugerował się niczym szczególnym przy wyborze, ot, wsadził łapę w plik czasopism i zamiast myszy wybrał takie z fioletową okładką. Właśnie Bajtka nr 11/1986. I bardzo dobrze. Wewnątrz gazetki znalazł treści, którymi jarał się jakieś 25 lat temu. I wiecie co? Jara się nimi nadal! I nie chodzi o to, że nasz stary piernik uwielbia sentymentalne cofanie się w czasie. Teksty są po prostu fajowe. Pozwalają poznać i zweryfikować pod kątem dzisiejszych czasów poglądy ludzi, którzy obecnie są już na emeryturze, sprzęt, którego dzisiaj nikt już nie używa i gry - niegdysiejsze hity, teraz zapomniane lub wspominane w kontekście omawiania ich trzydziestej części. Uzbrojony w puszkę piwka Fulko zatopił się w lekturze starego Bajtka i wsiąkł na dobre. A teraz musi podzielić się z wami wrażeniami.
Przeglądanie gazety wasz mistrz pióra zaczął od wstępniaka. Błąd. Niestety, od zarania dziejów wstępniaki to najnudniejsze fragmenty gazet. Nie inaczej jest i tutaj. Fulko przysnął, a kiedy się obudził, doczytał jedną w miarę ciekawą informację. Otóż w latach 80-tych, z inicjatywy Sztandaru Młodych (to taka komunistyczna propagandowa gazeta dla młodych) i jego rednacza Aleksandra Kwaśniewskiego (tak, to TEN Olek) powstała Młodzieżowa Akademia Umiejętności. Ów peerelowski twór miał, i tu Fulko zacytuje: "...popierać talenty, pomagać ludziom odważnym, nowatorskim, potrafiącym myśleć i działać niekonwencjonalnie...". Innymi słowy - Akademia miała wspierać przyszłych genialnych konstruktorów, naukowców, inżynerów, informatyków itd. Cel szczytny, ale wasz bard nie przypomina sobie i nie znalazł nigdzie żadnej informacji o choćby jednym absolwencie Akademii. Czyżby to był propagandowy kit? Fulko musi spytać Olka jak go spotka.
Pierwsze stronice naszego pisma zawierają bardzo ciekawy wywiad z Wojciechem Szanterem - dyrektorem Centralnej Składnicy Harcerskiej (CSH). Z wywiadu nie dowiemy się wprawdzie, dlaczego w połowie lat 80-tych gościom z CSH nagle odbiło i zamiast finek i lilijek, zaczęli sprzedawać komputery. Dowiemy się natomiast, dlaczego były to Timexy 2048, których nikt nie chciał kupować w USA oraz Spectravideo SVI-738 - bardzo drogi sprzęt (cena - 440 tys. złotych przy ówczesnych średnich zarobkach 30-40 tys. zł/m-c), który sprowadzono praktycznie bez oprogramowania. Na studiach wybitni ekonomiści tłukli zawsze Fulko do głowy, że aby coś sprzedać, musi poznać oczekiwania klienta. Ale pan Szatner prezentował inne podejście: "...albo kupuje się to, na co nas stać, to co oferują inni lub... nie kupuje się nic". Tyle w temacie. Niestety, kiedyś tak było. A ci, co tęsknią za PRL-em, niech tęsknią dalej.
Kolejne artykuły Bajtka traktują o wykorzystywaniu komputerów w różnych dziedzinach życia. Dziś to rzecz normalna, kiedyś jednak informacja o używaniu kompów np. na lotnisku na Okęciu wzbudzała żywe zainteresowanie. A wykorzystanie hardware'u w drukarni - toż to prawie "science fiction"! Nasi redaktorzy zaszaleli i odwiedzili najnowocześniejsze zakłady poligraficzne w komunistycznej Polsce (w Ciechanowie), dokładnie opisując wszystkie techniczne nowinki, jakie tam zastosowano. Nie omieszkali się również pochwalić, że Bajtek też jest tam drukowany. Fulko ocenia jednak, że tak naprawdę, to nie ma się czym chwalić. Wystarczy bowiem zerknąć na na okładkę omawianego Bajtka i relację z EXPO-86. Za jakość wydrukowanych na ostatniej stronie zdjęć dzisiejszy wydawca oberwałby komuś z drukarni "dzwonki". Choć kto wie, może i wtedy ktoś "dzwonki" stracił.
Ale dość o "dzwonkach". Arcyciekawą zawartością każdego Bajtka były działy poświęcone najpopularniejszym w Polsce komputerom: Atari, Commodore, Amstrad i Spectrum. Gdy się dzisiaj czyta okraszone listingami programów artykuły z Bajtka nr 10/1986 to człek w głowę zachodzi, jak oni w tamtych czasach mogli normalnie funkcjonować. A to nie mieli polskich liter, a to programów kopiujących czy synezatorów mowy, a to czegoś jeszcze innego. Problem goni problem. Zabawny jest artykuł o programie do robienia tabelek. Jeeeezu, toż to prawie opis technologii mającej wynosić wahadłowce na orbitę okołoziemską. A to opis zwykłego (choć na tamte czasy niezwykłego) arkusza kalkulacyjnego.
Fulko ledwo dotarł do połowy czytania kultowego pisma. Zabawa jest przednia i ciekawość go pali, co bedzie dalej. Ale piwko sie skończyło. Trza by skoczyć do Lewiatana. Jak wasz ulubiony felietonista wróci, zaraz zabierze się do lektury i rychło wam nowe rewelacje obwieści. Będzie o grach. Pa!