Jestem kretynem że czekałem tak długo - wrażenia po pierwszym sezonie Breaking Bad - czort - 5 sierpnia 2012

Jestem kretynem, że czekałem tak długo - wrażenia po pierwszym sezonie Breaking Bad

 „Chemistry is the study of matter, but I prefer to see it as the study of change” mówi do swoich uczniów Walter w pierwszym odcinku. Wśród wielu genialnych kwestii w Breaking Bad ta ma znaczenie szczególne.

Bo zmiana to motor napędowy tego serialu.

Zmienia się przede wszystkim główny bohater. Walter White – 50 lat, geniusz chemiczny dorabiający do pensji nauczyciela w myjni, niewykorzystany potencjał. Na karku długi, niepełnosprawny syn i kolejne dziecko w drodze. Ale żeby nie było, że jest tak beznadziejnie (dopiero będzie) – Walter kocha swoją rodzinę, a oni jego. Ma po co żyć, to dla nich gotów jest znieść wszystko.

I wtedy wahadło idzie w ruch. Brzydzący się papierosów Walt dostaje raka płuc. Rokowania? Kilka miesięcy życia, góra dwa lata.

Ok, to już koniec. Dno? Walter puka właśnie od spodu.

Ale ma coś w stylu planu. Przebije się przez muł i odbije się od dna. Jednak nie zamierza wypływać na powierzchnię.

Założenie jest proste: zarobić dużo pieniędzy. Tyle, żeby zapewnić rodzinie spokojne życie, gdy Walt założy dębową jesionkę. Z pensji nauczyciela i pomywacza aut nie ma na to szans. Trzeba podjąć drastyczne kroki i zboczyć trochę ze ścieżki praworządności. Ale tylko odrobinkę. Wykształcenie Walta to duży atut w branży metamfetaminowej. Wystarczy zrobić dobry produkt i go sprzedać. Nie trzeba nikogo krzywdzić, nie trzeba brudzić sobie rąk, nie trzeba łamać wszystkich swoich zasad.

Taa, mhm.

No dobra, jako takie wprowadzenie mamy za sobą. Przemiana się rozpoczęła i nic jej nie zatrzyma. Zmiana to też jednak konsekwencje. Te łatwe do przewidzenia i te, których przewidzieć się nie da. Konsekwencje – to kolejne słowo-klucz do zrozumienia Breaking Bad. Każdy akcja powoduje reakcje. Walt wie o tym doskonale jako chemik, ale niedługo przekona się, że w życiu jest podobnie. Tylko znacznie gorzej.

Ot, kto widział serial niech przypomni sobie wątek Hugo, wielkiego latynoskiego woźnego, którego życie obraca się w ruinę przez Waltera. Zupełnym przypadkiem. Efekt motyla, moi drodzy. Efekt motyla. A to dopiero początek.

Ale wróćmy do zmiany. Mieliśmy w historii kina i telewizji kilku zdesperowanych facetów (kobiet też), które musiały wejść do szamba w imię wyższego dobra. Nie jest to zatem najbardziej oryginalna historia ostatnich lat. Ale to nieważne, bo jest autentyczna.

Tutaj nie jest tak, że Walter budzi się i mówi „o ku&*a, jestem gangsterem!”. Przemiana jest autentyczna. Potrzebuje czasu i impulsu. Zaczyna się niewinnie. Walt przestaje bać się własnego cienia. Wszyscy dalej mają go na nieudacznika, ale on powoli odzyskuje straconą lata temu wiarę w siebie. Z czasem wypadają mu włosy, ale odrasta coś ważniejszego – jaja. Z minuty na minutę, odcinka na odcinek, bohater robi rzeczy, które jeszcze niedawno były poza jego zasięgiem.

Kluczem do tej autentyczności jest scenariusz, narracja i przede wszystkim aktorzy. Bryan Cranston -nie ma sensu pisać peanów, bo wszystko w tym temacie zostało już powiedziane. Nic nowego nie wymyślę. Genialna rola. Pomyśleć, że w czasach gimnazjum uciekałem ze szkoły, by oglądać go w serialu „Malcolm in the middle”. Trzeba umieć dojrzeć jako aktor. Pan Bryan jest w tym mistrzem.

Ale hola hola! Reszta obsady też trzyma poziom. To chyba jedyny serial, jak widziałem, w którym nie denerwuje mnie żadna z głównych postaci. Jesse, Hank, Walter Junior czy chyba przede wszystkim Skyler. Wszyscy są tu potrzebni, wszyscy są wiarygodni, wszyscy są świetnie zagrani. Dają Złote Globy ludziom od castingu? Powinni.

Jeśli zabierzecie się za Breaking Bad to przewiduje dwa scenariusze: przekona Was już pilot albo zrobi to szósty odcinek. Jezusiczku, przedostatni epizod sezonu to 50 minut telewizji w szczytowej formie. Zaczynając od genialnego zabiegu narracyjnego, przez montaż, w którym Jesse puszcza towar na mieście, przez nowe postacie, konfrontację czy kluczowy dla Walta moment, na który czeka się od paru godzin. Wow, jeśli to Cię nie przekona to nie wiem co dalej.

A później do stawki dochodzi kolejny ważny czynnik – podnieta. Stąd nie ma już powrotu. Mówię tu i o widzu, i o Walterze. 

Wyszło mi tych przemyśleń więcej niż zakładałem. To trochę jak z tym serialem. Zaczynasz oglądać myśląc jedno, potem dostajesz plombę i kończysz zupełnie inaczej. Mam swoje domysły, co przyniosą kolejne sezony, gdzie los rzuci Walta, ale pewne jest tylko jedno – jeszcze nie raz dostanę od Breaking Bad po pysku.

Wspomnę jeszcze króciutko o muzyce. Każdy odcinek kończy utwór, który mów dość dużo o kondycji Walta. Pierwszy odcinek kończy to:

Jeśli jeszcze nie widziałeś Breaking Bad to nie popełniaj tego samego błędu, co ja. Nie czekaj!

czort
5 sierpnia 2012 - 11:04