'Kolonia' - Wieczna zima na Błękitnej planecie - Joorg - 17 listopada 2013

"Kolonia" - Wieczna zima na Błękitnej planecie

Kontynuuję moją podróż po filmach science-fiction, które swoją premierę miały jeszcze w tym roku. Tym razem padło na "The Colony" ("Kolonia"), niskobudżetową produkcję z całkiem ciekawą obsadą.

"Kolonia" to dzieło Jeffa Renfroe'a, mało znanego amerykańskiego reżysera, który na swoim koncie ma kilka słabych niskobudżetowych filmów. Tytuł ten swoją światową premierę miał 26 kwietnia tego roku, jednak do Polski dotarła tylko wersja DVD. Ja miałem okazję zobaczyć go na wielkim ekranie podczas włoskiego festiwalu filmów sci-fi "Trieste Science + Fiction". Swoją drogą gorąco polecam podobne wydarzenia, gdyż można na nich trafić na wiele naprawę ciekawych produkcji, o których prawie nikt nie słyszał. Po części i "Kolonia" się do nich zalicza, ale tylko po części.

Film przenosi nas do 2045 roku, do czasów bardzo ciężkich dla całej ludzkości. Na Ziemi trwa wieczna zima spowodowana przez awarię maszyn, które początkowo miały zapobiec globalnemu ociepleniu. Żaden człowiek nie jest w stanie długo utrzymać się na powierzchni, dlatego wszyscy prowadzą życie w podziemnych schronach. Starają się walczyć z chorobami, produkują żywność, hodują zwierzęta. Jednym z takich schronień jest "Kolonia 7", która nie jest oazą na naszej planecie, ale jej mieszkańcy starają się godnie przetrwać. Pewnego dnia do przywódców tego miejsca dociera sygnał S.O.S. z pobliskiej "Koloni 5". Briggs (Laurence Fishburne), dowódca "siódemki", postanawia wyruszyć z misją ratunkową, w skład której wchodzą Sam (Kevin Zegers) i Graydon (Atticus Dean Mitchell). Po dotarciu na miejsce ekipa dokonuje makabrycznego odkrycia. Dodatkowo okazuje się, że istnieje jeszcze światełko w tunelu, które może ocalić całą ludzkość...

Fabuła może nie powala i jest mało rozwinięta (całość sprowadza się do: poszli, powalczyli, wrócili, powalczyli), ale jeśli przymrużymy oko na kilka powielonych schematów i nielogiczności, to całkiem dobrze się to ogląda. Na plus zasługują sceny akcji, które mimo niskiego budżetu filmu, zostały wykonane bardzo przyzwoicie. Jako, że produkcja reprezentuje gatunek fantastyki naukowej, to nie obyło się bez dużej ilości efektów wizualnych. Nie prezentują one wielkiego poziomu dzisiejszych hollywoodzkich produkcji, ale raczej dorównują one dzisiejszym amerykańskim tytułom telewizyjnym. Pod tym względem najgorzej nie jest. Zaskoczyła mnie za to całkiem fajna ścieżka dźwiękowa, która świetnie współgra z każdą sceną. Taki mały smaczek.

We wstępie napisałem, że w "Kolonii" znajdziemy całkiem ciekawą obsadę, gdyż jedną z głównym ról gra sam Laurence Fishburne ("Matrix, "Człowiek ze stali"). Ostatnio miałem do czynienia z wieloma produkcjami tego typu, ale rzadko kiedy występowały w nich gwiazdy tego formatu. Zazwyczaj cast w większej części jest kojarzony z seriali telewizyjnych. Tutaj Fishburne gra całkiem przyzwoicie, ale rewelacji nie ma. Podobnie jest z pozostałymi aktorami. Miło jest jednak popatrzeć sobie na piękną Charlotte Sullivan.

Podsumowując, "Kolonia" nie jest filmem ani rewolucyjnym ani rewelacyjnym. Nie wyróżnia się oryginalnością, nie powala wykonaniem. Nie mogę również napisać, że męczyłem się przy jego oglądaniu, ot jest to taki zwyczajny kawałek kina akcji pomieszany z science-fiction. Wśród tegorocznych premier jest wiele lepszych filmów, ale z braku laku można sięgnąć i po ten.

6/10

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku.

Joorg
17 listopada 2013 - 21:38