Oscarowi faworyci #2: Wilk z Wall Street - Joorg - 30 stycznia 2014

Oscarowi faworyci #2: Wilk z Wall Street

"Wilk z Wall Street" był niewątpliwie jedną z najbardziej oczekiwanych produkcji w 2013 roku. Martin Scorsese po raz kolejny zatrudnia swojego ulubionego aktora i opowiada nam niezwykłą historię amerykańskiego brokera z Wall Street.

Kto by się spodziewał, że opowiastka o świecie amerykańskich finansów odniesie tak wielki sukces? Cóż, chyba wszyscy, zwłaszcza że przy filmie pracują takie gwiazdy jak laureat Oscara, Martin Scorsese, oraz uwielbiany przez miliony ludzi na całym świecie Leonardo DiCaprio. Reżyser takich hitów jak "Infiltracja", "Gangi Nowego Jorku" czy "Kasyno" ponownie nie zawiódł i z historii opartej na faktach stworzył niezwykle emocjonujące widowisko, które ciężko będzie zapomnieć.

"Wilk z Wall Street" to film biograficzny oparty na książce napisanej przez bohatera tej wielkiej historii, Jordana Belforta. Nie wnikam ile z tego wszystkiego jest prawdą i ile to mity wyssane z palca, bo nie o to tu chodzi. Najważniejsze jest to, że obraz o życiu brokera z Wall Street wciąga od pierwszej minuty do samego końca. Głównego bohatera poznajemy gdy ten już odniósł wielki sukces i prowadzi zepsute życie amerykańskiego bogacza. Nie trwa to jednak długo, bo po kilku chwilach cofamy się w czasie by poznać Belforta na początku jego kariery.

W wieku dwudziestu lat Jordan zaczyna pracę w centrum historycznej Dzielnicy Finansowej, gdzie dzięki swojemu pracodawcy, Markowi Hanny, poznaje kilka przydatnych i niezbyt uczciwych trików. Pech chciał, że kiedy bohater dostaje upragniony awans, giełda załamuje się a on sam zostaje bez pracy. Jednak dzięki nabytemu doświadczeniu Belfort szybko odbija się od dna i zatrudnia się w innej firmie przy sprzedawaniu nic nie wartych akcji naiwnym ludziom, z których dostaje całkiem dużą prowizję. Po jakimś czasie jego zarobki idą w górę i po poznaniu swojego sąsiada, Donniego Azoffa, decyduje się na otwarcie własnego interesu. Firma Stratton Oakmont w mgnieniu oka się rozrasta, a życie Jordana obraca się o 180 stopni. Świat pięknych kobiet, narkotyków i wielkich pieniędzy stoi u jego stóp a sielanka zostaje przerwana gdy jego sukces przykuwa uwagę FBI.

Dopiero przed seansem dowiedziałem się, że najnowsza produkcja Martin Scorsese trwa bite trzy godziny. Początkowo bałem się, że film będzie za długi, jednak myliłem się i to bardzo. Przez te trzy godziny nie nudziłem się ani chwili, a historia opowiedziana jest w taki sposób, że nawet jeśli nie mamy najmniejszego pojęcia o tym jak funkcjonuje świat finansów na Wall Street, to wszystko idzie gładko zrozumieć. Nawet gdy bohater-narrator zagłębia się w swoje zawiłe plany, po chwili szybko w kilku słowach tłumaczy, o co naprawdę chodzi. Film przepełniony jest świetnymi dialogami i naprawdę zabawnymi, wręcz genialnymi scenami komediowymi. Nawet jeśli tylko mała część z tego wszystkiego wydarzyło się naprawdę, to i tak aż ciarki przechodzą na samą myśl o tym.

Naturalnie ogromnym plusem jest świetna obsada i jeśli w tym roku Leonardo DiCaprio nie otrzyma Oscara, to wielu miłośników kina będzie wściekłych. Ja wiem, że Leo jest jeszcze młody i na pewno będzie miał wiele innych szans na otrzymanie statuetki, ale na miłość boską, niech ją już sobie ma. Należy się. W "Wilku" niemal każda scena jest jego i nie można tego nie docenić. Świetnie wypadły również postacie drugoplanowe grane przez coraz bardziej znanego Jonaha Hilla oraz wschodzącą piękność Margot Robbie, jednak nikomu nie udało się przebić genialnego Matthewa McConaughey, który niestety pojawił się tylko na kilkanaście minut. Aktor nadał swojemu bohaterowi takiej wyrazistości i charakteru, że trudno nie było darzyć go sympatią. Chętnie zobaczyłbym film skupiający się wyłącznie na tej postaci!

Nie należy zapomnieć, że "Wilk z Wall Street" jest filmem bardzo wulgarnym. Narkotyki to tutaj codzienność, seks wręcz wylewa się z ekranu, a i rzucania mięsem nie brakuje. Tak właśnie maluje się światek, w którym kiedyś obracał się Belfort. Zdemoralizowane życie maklera jest tu pokazane bez żadnych ceregieli, ale reżyser nie stara nam się wcisnąć lekcji moralności. Koniec końców, jaki jest koń, każdy widzi, a na pewno każdy z nas chciałby spędzić przynajmniej jeden dzień jako tytułowy wilk.

"Wilk z Wall Street" to bardzo udana produkcja i jeden z najlepszych filmów Martina Scorsese (w mojej skromnej opinii wyprzedza go tylko "Infiltracja"). Na mojej liście hitów roku zajmuje on drugie miejsce, zaraz za "American Hustle". Mam nadzieję, że Akademia Filmowa doceni rolę DiCaprio, któremu Oscar za Belforta należy się jak amen w pacierzu.

8+/10

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku.

Joorg
30 stycznia 2014 - 22:06