Moc jest z nimi - w co najlepiej zagrać przygotowując się do premiery VII epizodu Gwiezdnych Wojen? - Luc - 30 listopada 2014

Moc jest z nimi - w co najlepiej zagrać, przygotowując się do premiery VII epizodu Gwiezdnych Wojen?

Od premiery pierwszego, oficjalnego teasera kolejnej części kultowej serii nie minął jeszcze tydzień, a już obejrzenia liczone są w dziesiątkach milionów i nic nie wskazuje na to, aby trend ten miał wyhamowywać. Tak moi drodzy – Gwiezdne Wojny wracają i choć malkontenci nie ustają w narzekaniach, świat po kilkunastu latach przerwy znów oszalał na punkcie Rycerzy Jedi. Do premiery „Przebudzenia Mocy” niestety jeszcze rok, a że nie mam zamiaru czekać tak długo, aby ponownie dać się wchłonąć temu jakże rozbudowanemu uniwersum, postanowiłem odświeżyć sobie kilka tytułów. Jak zawsze – część jest słabsza, a niektóre nie wytrzymały próby czasu, ale jest także spore grono produkcji, które mimo kilkunastu lub wręcz kilkudziesięciu lat na karku wciąż potrafią wywołać ciarki. Zebrałem to wszystko, ograłem lub przejrzałem raz jeszcze … i ułożyłem w osobistym, dziesięciomiejscowym rankingu. 

10. Star Wars Episode I: The Phantom Menace

Zaczynamy od produkcji na którą zapewne niewielu zwróciłoby uwagę, gdyby nie fakt, iż moglibyśmy wcielić się w niej w Qui-Gon Jinna lub młodego Obi-Wana. Choć gra nawet jak na swoje czasy była wyjątkowo pełna błędów, jedno trzeba jej przyznać – jako miks zręcznościówki i platformówki z elementami logicznymi sprawdzała się naprawdę doskonale. Fakt, iż osadzono ją w świecie Gwiezdnych Wojen pomógł zdobyć jej popularność, na którą zresztą w pełni zasłużyła.

Szalenie satysfakcjonujący system walki, ciekawe poziomy i możliwość odgrywania scen z debiutującego chwilę wcześniej Epizodu I – graczom chcącym wcielić się w obrońców Republiki to wystarczyło, aby spędzić kilka udanych (choć zdecydowanie zbyt krótkich) chwil z grywalnym The Phantom Menace. Już za samą walkę z Darth Maulem warto po nią sięgnąć nawet po tylu latach … O ile oczywiście nie zdecydujemy się oszukiwać – złapanie za wyrzutnię rakiet może i było skuteczne, ale zdecydowanie mniej filmowe. A w końcu to owa filmowość stanowiła największy atut tejże produkcji.

9. Star Wars: Empire at War

Pamiętacie czasy, gdy absolutnie wszyscy bez wyjątku zagrywali się w RTS-y? Wbrew pozorom wcale nie minęło od tego momentu tak wiele – jak dziś pamiętam, spędzone dziesiątki godzin na konstruowaniu wielkich armii i wymierzaniu idealnych proporcji przy zakładaniu pól uprawczych wokół miasta. Niektórym z nich nie brakowało absolutnie niczego, ale z czasem zacząłem się zastanawiać „co by było gdyby przenieść to wszystko na grunt Gwiezdnych Wojen?”. Na odpowiedź nie trzeba było czekać długo – w 2006 roku dostaliśmy nareszcie porządnego RTS-a z Mocą (i ekonomią) w roli głównej – Empire at War.

Wydane po średnio udanym Force Commander i trochę lepszym Galactic Battlegrounds nie rokowało szczególnie obiecująco, okazało się jednak strzałem w dziesiątkę. Mnóstwo filmowych jednostek, świetna kampania, walki na ziemi i w kosmosie oraz doskonale ujęta esencja uniwersum zadecydowały o tym, że Empire at War błyskawicznie podbiło moje serce. Jeśli więc zamiast wymachiwania mieczem preferujecie strategiczne podejście i zarządzanie Imperium „od środka” – wiecie, pod jaki adres się udać.

8. Star Wars: Episode I: Racer

Czego by o Epizodzie I nie mówić, jedno trzeba George’owi Lucasowi przyznać – wyścigi ścigaczy wyszły mu znakomicie. Równie znakomita okazała się gra, która się na nich wzorowała. W teorii była ta po prostu kolejna wyścigówka, ale wystarczyło kilka minut z ową produkcją, aby zakochać się w niej bez pamięci. Świetnie odwzorowane postacie oraz ich pojazdy to zaledwie czubek góry lodowej atutów owej produkcji. Specyficzne animacje i sposób kierowania jednym z dwudziestu trzech ścigaczy pozwalał momentalnie poczuć się niczym młody Anakin Skywalker.

Każdy z grywalnych zawodników był dodatkowo wyposażony w zaskakująco dużo osobowości (przynajmniej jak na ścigałkę) i choć objawiała się ona głównie w postaci odzywek podczas jazdy, dawała poczucie uczestniczenia w czymś więcej niż w bezdusznym wyścigu. Jeśli dodamy do tego 25 ciekawie zaprojektowanych tras na 8 różnych planetach oraz wyjęte żywcem z filmu efekty dźwiękowe, trudno się dziwić, iż Star Wars: Episode I: Racer na tak długo utkwił mi w pamięci.

7. Star Wars: X-Wing Alliance

Po przyziemnych wojażach pora jednak w końcu przenieść się do przestrzeni kosmicznej. Choć Moc oraz walki na miecze świetlne stanowią esencję uniwersum, nie jestem w stanie wyobrazić sobie ani jednej książki, filmu czy komiksu bez kosmicznych pojedynków. Tytułów skupiających się na poczynaniach pilotów Imperium lub Rebelii było całe mnóstwo – tych sygnowanych przynależnością do serii X-Wing było kilka, jednak na szczególną uwagę zasługują dwie z nich. Jedna zajęła miejsce drugie w moim zestawieniu, z inną właśnie macie do czynienia.

X-Wing Alliance trafiło pod strzechy w 1999 roku i było symulatorem latania za sterami znanych z filmów maszyn. Świetnie wykonany model sterowania, zatrważająca ilość misji do wykonania (w tym oczywiście rajd na Gwiazdę Śmierci – ciarki na plecach gwarantowane!) oraz plethora maszyn do wyboru były spełnieniem marzeń każdego fana Gwiezdnych Wojen. W większości produkcja bazowała na pomysłach i rozwiązaniach zastosowanych w poprzednich odsłonach cyklu, jednak robiła to w tak dopracowany sposób, iż ciężko było nie piać z zachwytu. Wspominałem o filmowej muzyce oraz doskonale wyrenderowanych jak na tamte czasy cutscenach?

6. Star Wars: Battlefront II

Gdybyście jednak woleli zmagać się z przeciwnikami w bardziej tradycyjny sposób lub po prostu nie lubicie się ograniczać do walki tylko i wyłącznie na jednej płaszczyźnie – koniecznie sięgnijcie po którąś z odsłon serii Battlefront. Przyszłość „trójki” jest wciąż niepewna i co chwilę wypływają sprzeczne informacje na jej temat, ci którzy zechcieliby zasmakować ogromnych batalii w skórze jednego z żołnierzy lub usiąść za sterami X-Winga mogą jednak śmiało instalować wciąż świetnie trzymającą się drugą część.

Oprócz zaskakująco rozbudowanej rozgrywki dla pojedynczego gracza, w tytule znalazł się także i multiplayer. I to nie byle jaki! Ogromne mapy z mnóstwem wojaków, fruwające wszędzie wiązki blasterów i sporadycznie słyszany brzęk włączanego miecza świetlnego – bardziej „gwiezdnowojennie” być już po prostu nie może.

5. Seria Star Wars: Rogue Squadron

Jeżeli czytając wcześniejsze opisy za każdym razem przechodziły Was ciarki na dźwięk nazwy jednej z kosmicznych maszyn, z pewnością zainteresujecie się i tą pozycją. Oczywiście seria X-Wing pozostanie niedoścignionym wzorem dla pierwszoosobowych symulatorów, jeśli jednak nie macie w żyłki urodzonego pilota, skomplikowany model sterowania i obsługi statku lekko Was odpycha, a mimo to chcielibyście zasiąść za sterami V-Wingów i całej reszty – Rogue Squadron będzie dla Was idealny. Seria osadzona w perspektywie trzeciej osoby, choć wcale nie należy do najprostszych oferuje o wiele przyjaźniejszy interfejs.

Nastawiona na element zręcznościowy doczekała się pełnej trylogii, w której każda z części skupiała się na rozgrywce singleplayer, rzucając gracza po całej galaktyce z misjami polegającymi na rozbijaniu sił Imperium. Nie wiem jak u Wy, ale ja od małego marzyłem o tym, aby przy pomocy małego A-Winga powalić potężnego AT-AT (pomimo tego, że moje serce należy do sił imperialnych!) – i Rogue Squadron daje nam taką okazję. Gdybym wybierać miał tylko jedną z odsłon serii, postawiłbym mimo wszystko na „jedynkę”, ale żadnej z kolejnych absolutnie niczego nie brakuje.

4. Star Wars: Republic Commando

Miejsce czwarte przypadło tytułowi często pomijanemu w przeróżnych zestawieniach i mam wrażenie, że kompletnie niedocenionemu przez środowisko graczy. Ja bawiłem się przy nim jednak świetnie, na przestrzeni wielu lat ukończyłem ją wielokrotnie i nawet teraz z przyjemnością podszedłem do niej raz jeszcze. Republic Commando był typowym shooterem, w którym wcielaliśmy się w członków jednego z oddziałów specjalnych armii klonów. Machania mieczem tu nie ma, ale twórcom udało się świetnie uchwycić klimat nowej trylogii i wprowadzić w grze wystarczająco dużo dramaturgii, abym śledził ją z zapartym tchem.

Wyobraźcie sobie kampanię z Call of Duty 4: Modern Warfare … a teraz dodajcie tam elementy z Gwiezdnych Wojen i o to jest – Republic Commando w pełnej krasie. Masa zróżnicowanych misji w ramach trzech (!) kampanii, mnóstwo nawiązań do filmów, świetny model strzelania, ciekawie napisany scenariusz i postacie, które choć w teorii takie same (to w końcu klony!) szybko okazują się odrębnymi jednostkami, do których szybko się przywiązujemy. A teraz wybaczcie, ale wracam na front – wojna sama się nie wygra.   

3. Seria Star Wars Jedi Knight

Jak bardzo byśmy się jednak nie starali zakłamywać rzeczywistości, wcielanie się w klony lub latanie za sterami kosmicznych statków, nigdy nie zastąpi władania Mocą i szermierki na miecze świetlne. Jasne, miło jest wykręcić beczkę za sterami Sokoła Millenium pośrodku pola asteroidów, ale możliwość pomachania charakterystycznym ostrzem przemawia do mnie jeszcze bardziej. Doskonale rozumieli to twórcy serii Jedi Knight. Wydarzenia rozgrywające się głównie po Epizodzie VI, obserwujemy z perspektywy niejakiego Kyle’a Katarna – najemnika, stopniowo odkrywającego nieznane fakty ze swojej przyszłości.

Pierwsza odsłona – Dark Forces - była klasyczną strzelanką, w której pakowaliśmy po prostu kolejne wiązki laserów w stojących nam na drodze przeciwników. Gra została przyjęta całkiem nieźle, a to wystarczyło do stworzenia sequela o podtytule Dark Forces II – i to właśnie wtedy rozpoczął się jej prawdziwy fenomen. Główny bohater odkrywa wówczas w sobie potencjał Mocy, a sami gracze zyskują możliwość oglądania rozgrywki w TPP i walczenia przy pomocy miecza świetlnego.

W kolejnych częściach twórcy coraz mocniej skupiali się na tym elemencie, dopisując do tego naprawdę wciągająca fabułę i opakowując to całkiem niezłą grafiką. Ostatnia część cyklu – Jedi Knight: Jedi Academy pozwalała wcielić się w własnoręcznie stworzonego adepta Mocy (choć historia przypadła mi do gustu bardziej w Jedi Outcast), a do tego dodatkowo usprawniła tryb multiplayer. Nie potrafię nawet zliczyć ilości godzin, które przesiedziałem wówczas przed monitorem!

2. Star Wars: TIE Fighter

Zgoda - były piękniejsze symulatory latania za sterami kosmicznych myśliwców. Owszem, bywały także bardziej rozbudowane. To wszystko prawda, ale jednemu się zaprzeczyć nie da - TIE Fighter jako pierwsze tak mocno zbliżyło się do perfekcji w swojej kategorii. Choć pierwszy raz w ten tytuł grałem dobrych kilka lat po premierze, nawet wtedy zrobił nam mnie piorunujące wrażenie. Pomijając już realistyczny model sterowania i filmowy klimat (te bowiem obecne były już u poprzednika, czyli w oryginalnym Star Wars: X-Wing – tu po prostu je ulepszono), tym co urzekło mnie najbardziej była możliwość wcielenia się w pilota Imperium.

Z dzisiejszej perspektywy to nie żaden wyczyn i po stronie „złych” możemy opowiedzieć się w mnóstwie produkcji, w tamtych czasach była to jednak nie lada gratka. Do tej pory polatać TIE Fighterem, TIE Bomberem czy TIE Interceptorem mogłem co najwyżej w wyobraźni lub przy (przyznaję, bardzo nieudolnie) skonstruowanych własnoręcznie modelach z klocków LEGO, ale odkrycie tego tytułu nareszcie nadało moim marzeniom odrobinę bardziej realnego charakteru. Widok z ciemnego kokpitu i siadanie na ogonie z okrzykiem „You rebel scum!” na ustach było po prostu bezcenne.

1. Star Wars: Knights of the Old Republic

I w ten o to sposób dotarliśmy do pozycji pierwszej. Dużego zaskoczenia nie będzie, bowiem jedynie nieliczni przyznaliby złoty medal innej produkcji. Nic w tym zresztą dziwnego – Knights of the Old Republic porażało rozmachem, fantastycznym system walki, klimatem i prawdopodobnie jednym z najlepszych zwrotów fabularnych w historii, który osobiście stawiam niemalże na równi z „I am your father”. Co dokładnie się wydarzyło zdradzać nie będę, gdybyście jakimś cudem wciąż w „jedynkę” nie grali, ale ci którzy przez wiadomą scenę przebrnęli zapewne zareagowali tak jak ja, czyli spadając z krzesła i zbierając szczękę z podłogi.

Już za sam ten element Knights of the Old Republic zasługuje na wiekopomną chwałę, ale o wielkości tego tytułu decydowało znacznie więcej czynników – oprócz tych już wspomnianych, na szczególną uwagę zasługiwała oprawa muzyczna oraz wybornie zaprojektowane i wykonane lokacje, kreujące niepowtarzalny, filmowy klimat. Zabieg, na który zdecydowali się twórcy – czyli osadzenie akcji na 4000 lat przed wydarzeniami z filmów, był dla wielu źródłem niepokoju o ten jakże istotny aspekt, ale okazało się, że wybrnięto z tego koncertowo. Postacie faktycznie były nowe, ale wystarczająco przypominały te znane z ekranu, abyśmy czuli się jak w domu.

Dodajmy do tego jeszcze świetne cutsceny, rozbudowaną możliwość modowania (choć za to podziękowania należą się fanom), masę przedmiotów z ciekawą historią, tonę dodatkowych aktywności oraz … A zresztą. W to po prostu musicie zagrać sami. A jeśli to już zrobiliście – zagrajcie ponownie. Po stokroć warto, zwłaszcza, iż na grafikach koncepcyjnych Sith z teasera „Przebudzenia Mocy”, nosi pancerz zaskakująco podobny do tego, w którym widzieliśmy Darth Revana … Na powrót Mrocznego Lorda oczywiście liczyć nie możemy, ale kto wie – może J.J. Abrams szykuje nam jakiś drobny ukłon w stronę oficjalnie nieuznawanego Rozszerzonego Uniwersum?

I honorowa wzmianka o ...

Aby uprzedzić wątpliwości – tak, pamiętam Knights of the Old Republic II, pamiętam X-Wing vs. TIE Fighter, pamiętam Super Star Wars, ba zagrywałem się także w LEGO Star Wars II i do dziś odpalam The Old Republic. Wszystkich wepchnąć do rankingu się niestety nie da i nawet pomimo tego, że uważam je za produkcje udane czy wręcz bardzo dobre, z ciężkim sercem musiałem dokonać jakiegoś wyboru.

Luc
30 listopada 2014 - 13:06