Zwierzogród - zwierzaki które skradły mi serce - Montinek - 26 lutego 2016

Zwierzogród - zwierzaki, które skradły mi serce

Ostatnio w kinie miałem wybitną passę dobrych filmów. Szaleństwo z nowymi Star Wars, potem kameralna posiadówka w pasmanterii Minnie w wykonaniu Tarantino, następnie jeszcze występ wyszczekanego najemnika we wściekle czerwonym stroju. Każda passa kiedyś się musi skończyć, czyż nie? Dlatego z pewną obawą rozpychałem się pomiędzy dzieciakami i ich rodzicami w oczekiwaniu na seans Zwierzogrodu, depcząc popcorn rozsypany przez kogoś na pół sali. Dwie godziny później było już po wszystkim… I, niech to diabli, passa trwa dalej, a ja ubawiłem się lepiej niż na każdym z wymienionych przeze mnie filmów!* A skoro już zdążyłem do siebie zrazić fanów Gwiezdnych Wojen, Nienawistnej Ósemki i Deadpoola zaledwie jednym zdaniem, mogę na spokojnie wyjaśnić, dlaczego.

Disney wrócił do uwielbianego przez siebie tematu gadających zwierząt, tym razem jednak posuwając antropomorfizację do granic możliwości. Oprócz głosu zafundowano zwierzakom ich własną cywilizację z centrum w postaci tytułowego miasta – i to cywilizację współczesną, pełną smartfonów, tabletów i stanowczo za drogich kaw latte. Że wszyscy cywilizowani, to drapieżniki koegzystują z roślinożercami jak gdyby nigdy nic, czego przykładem jest oczywiście para głównych bohaterów. Jak na Disneya przystało, będą oni musieli przejść przyspieszony kurs zawierania przyjaźni, a okazja do tego czeka tuż za rogiem, w postaci śledztwa w sprawie porywanych obywateli Zwierzogrodu. Wczujmy się więc w klimat opowieści i przeprowadźmy swoje własne, małe dochodzenie – czym Zwierzogród tak zachwyca?

Proszę o światło, najpierw niech wystąpi dwójka podejrzanych. Policjantka Judy Hops, mały królik o zdecydowanie przerastających ją aspiracjach, a obok niej Nick Bajer. Typowy cwaniak, wiążący koniec z końcem dzięki licznym przekrętom i umiejętnemu mieleniu jęzorem. Na dodatek lis. Wręcz stereotypowo wybuchowa mieszanka, czyż nie? Na szczęście zarówno im, jak i wielu postaciom pobocznym nie poskąpiono charakteru i dość życiowych problemów. Dzięki temu są kimś więcej, niż animowanymi rezerwuarami gagów. Prawdę mówiąc dawno nie zapałałem do żadnych bohaterów taką sympatią, jak do tych tutaj. Ich kreacje bronią się również za sprawą doskonałego dubbingu (w polskiej wersji! A w oryginale zapewne też najwyższa liga), gdzie zwłaszcza bryluje wcielający się w lisa Paweł Domagała.

Nie chcę się wymądrzać, mój drogi, ale jeśli jeszcze nie widziałeś Zwierzogrodu, to najwyższy czas.

Ale to nic, krótkie posiedzenie z naszymi podejrzanymi prowadzi nas na trop jakiejś większej sprawy. Tak, to fabuła, poprowadzona w sposób nie pozwalający mi się do niczego przyczepić. Choć widz początkowo się tego nie spodziewa, autorzy na przestrzeni niecałych dwóch godzin seansu żonglują motywami z pogranicza kina gangsterskiego, filmów sensacyjnych z glinami w roli głównej, czy po prostu kina akcji. Na dodatek robią to z wyczuciem, nigdzie nie popadając w przesadę, a wszelkie popkulturowe odniesienia i smaczki (choćby kret „ojciec chrzestny”, którego możecie kojarzyć ze zwiastunów) nie gryzą się z klimatem opowieści.

Film umiejętnie trzyma balans pomiędzy akcją i humorem, wie też, kiedy zrobić się odrobinę bardziej poważny. Ale co ze wszystkiego związanego z samą historią najbardziej mnie zaskoczyło, to że intryga napędzająca wydarzenia okazuje się być przyjemnie zagmatwana i logicznie skonstruowana, wykorzystując ile się da możliwości oferowane przez wykreowany świat.

Tak przeglądam akta sprawy i wychodzi na to, że już mamy całkiem sporo dowodów. Brakuje jednak jakieś bomby, przełomu w naszym śledztwie… Ach! Mam! To wizja autorów! Wizja, od której wszystko się zaczęło (według wywiadów), wokół której dopiero później obudowano historię i do której dopasowano bohaterów.

Widzisz, Flash jest usprawiedliwiony, że jeszcze nie był w kinie, bo, cóż, jest leniwcem. Ty tymczasem nie masz żadnej wymówki.

Zwierzogród jest genialnie zaprojektowany, a dbałość o dziesiątki detali w rodzaju osobnych drzwi wagonów pociągu dla różnej wielkości zwierzaków, wydzielanych dzielnic klimatycznych z infrastrukturą utrzymującą to wszystko w ryzach itp. pozwala widzowi uwierzyć w ten nieprawdopodobny świat. Nieprawdopodobny, a mimo to w zabawny sposób przypominający nasz.

Ten film wręcz pływa w satyrze na ludzką codzienność, w szczególności wielkich miast (jako że śródmieście Zwierzogrodu ewidentnie wzoruje się na Nowym Jorku, jakże by inaczej). Momentami jednak pokazuje rzeczywistość taką, jaka jest, co paradoksalnie wywołuje na widowni – a przynajmniej wśród jej starszej części – największe salwy śmiechy, z towarzyszącą temu smutną refleksją: „Boże, jakie to prawdziwe”. Kiedy Judy, sprowadzona na początku filmu do roli parkingowej przez szefa, ewidentnie traci zapał i do awanturujących się o mandaty ludzi zaczyna mówić z manierą „panie, to nie mój problem, jak masz pan zażalenia, to gdzie indziej” trudno się nie uśmiać. Nie mówiąc już o dziecku jednej z ofiar parkometrów, które rzuca „moja mama mówi, że dobrze by było, jakby pani nie żyła”.

Nick, ja tu naprawdę widzę ludzi, którzy jeszcze nie obejrzeli naszego filmu!

Jakby tego było mało, Zootopia (uwielbiam grę słów w oryginalnym tytule, która niestety musiała przepaść przy tłumaczeniu) momentami porusza takie tematy, jak uprzedzenia i brak tolerancji, które to ostatecznie stają się filarem „moralizatorskiej” części fabuły. Robi to na dodatek nie tracąc za wiele z ich ciężaru, co przy konwencji filmu dla całej rodziny jest moim zdaniem nie lada osiągnięciem.

O samej komputerowej animacji nie ma co się rozpisywać, bo, do czego Disney już zdążył nas przyzwyczaić, stoi ona na najwyższym poziomie. To mistrzowie w swoim fachu i wszyscy o tym wiedzą. Zwierzogrodem zaś udowodnili, że cały czas potrafią zaskakiwać niesamowitymi pomysłami i magią, która porywa widza od pierwszych chwil seansu. Gdzieś w sieci zdążyłem nawet natknąć się na recenzję z wielce wymownym tytułem „an instant Disney classic” i wiecie co? Jestem skłonny się zgodzić. Miałem tępić swój nie zawsze słuszny hurraoptymizm, ale w tym przypadku mam to postanowienie gdzieś. Oglądać mi to i basta.

Nie wierzę. Program już się skończył, a widzowie dalej gapią się w ekran. Na co czekacie, łosie, rezerwować bilety! A wszystkim, co już są po seansie, gratuluję świetnego wyboru filmu.

*Dla tych odsądzających mnie od czci i wiary, mam pełną świadomość, że to całkowicie inne kino. Każdy z tych filmów jest co najmniej bardzo dobry w swojej kategorii, ja tylko stwierdzam fakt, że jeśli chodzi o czystą radochę i banana na twarzy, Zwierzogród u mnie wygrał.

Ilustracje pożyczone ze stron:
spinoff.comicbookresources.com
movies.boxofficebuzz.com
paradoks.net.pl
movies.disney.com
inverse.com

Montinek
26 lutego 2016 - 23:58