Shiness: the Lightning Kingdom - Danteveli - 23 kwietnia 2017

Shiness: the Lightning Kingdom

Moja pierwsza podróż do Chin obfitowała w masę przygód. Łatwo sobie wyobrazić co może spotkać 20latka ledwo posługującego się mandaryńskim w państwie, które nagle zablokowało Facebook, Google i Twitter. W każdym razie spotkałem pewną dziewczynę – studentkę prawa, która z jakiegoś powodu chciała mnie nauczyć gong fu. Ja gadałem słabo po chińsku a ona miała poważne problemy z angielskim. Z tego powodu nie do końca rozumiałem lekcje na temat tradycyjnego stylu walki opracowanego przez jej przodków ( wiele rodzin posiada własne style walki przekazywane z pokolenia na pokolenie). Wspominam o tym głównie ze względu na to, że moja nauka gong fu przypomina mi trochę czas spędzony z Shiness: the Lightning Kingdom. W obu przypadkach coś bardzo fajnego skrywało się za masą problemów i nieporozumień.

 

Jestem przyzwyczajony do tego, że większość gier charakteryzuje się przeciętnymi historiami. Fabuła na poziomie Silent Hill 2 jest rzadkością. Z tego powodu mam zazwyczaj stosunkowo niskie oczekiwania i w przypadku gierek tak jak i anime liczę co najwyżej na ciekawy pomysł, który zostanie zrujnowany przez wykonanie. W przypadku Shiness: the Lightning Kingdom nie ma nawet fajnego pomysłu. Dostajemy sztampowa fabułę umieszczona w ciekawym uniwersum, które nie zostaje nam w żaden sposób przybliżone. Gra rozpoczyna się scenka wrzucającą nas w wir akcji. Zostajemy zasypani terminami, które powinny coś znaczyć. Niestety nikt nie zdecydowała się zatrzymać na moment i wytłumaczyć graczom co te wszystkie pojęcia maja znaczyć. Dlatego nasza para dużych chomików zostaje rzucona w konflikt pomiędzy kilkoma królestwami a także siłami dobra i ciemności. Mamy przedstawicieli kilku ras, którzy coś z jakiegoś powodu robią i o coś się kłócą. Nasz główny bohater potrafi komunikować się z tytułowym Shiness. Jest to fizyczna reprezentacja pozytywnej energii świata (czy coś takiego). Z tego powodu zostajemy wrzuceni w sam środek większej afery.

Z tego co się orientuję fabułą gry powiązana jest z komiksem, który może rzucić światło na sytuację całego świata i losy bohaterów. Niestety gra zakłada że jesteśmy zaznajomieni z komiksem i zostajemy rzuceni na głęboką wodę. Szkoda bo ichniejsza wersją siata inspirowanego chińską kulturą mogłaby być dość ciekawa. Z tej francuskiej gry wylewają się klimaty Dalekiego Wschodu. Co dziesięć sekund słyszymy coś o chi (które w tej grze nazywa się shi) i mamy pogadanki o tajemniczych stylach walki rodem z filmów gong fu. Niestety wszystko to nie ma znaczenia kiedy główny wątek nas kompletnie nie interesuje.

Jeśli chodzi o gatunki to Shiness jest RPG (lub FRPG jeśli ktoś bawi się w dziwaczną kategoryzacje i JRPG jest czymś innym niż RPG). Nie jest to jednak typowa gra RPG bo łączy ona w sobie elementy charakterystyczne dla gatunku z systemem walki przypominającym trochę bijatyki. Z jednej strony mamy zdobywanie poziomów doświadczenia wykonywanie questów, misji pobocznych, drużynę i pozyskiwanie nowych skilli. Z drugiej walki opierają się na starciach na małej arenie z systemem combo, atakami specjalnymi i innymi bajerami. Na pierwszy rzut oka może to przypominać cykl Tales. Różnić jest jednak naprawdę sporo.

Po pierwsze Lightning Kingdom opiera się na systemie starć 1vs1. Oznacza to, że naraz na arenie znajdują się jedynie dwie postacie. Nasz bohater staje naprzeciw jednego wroga. Zarówno my jak i przeciwnik możemy wymieniać ludków w trakcie walki plus istnieje opcja wspierania przez partnerów. Nie zmienia to jednak faktu że całość przypomina bijatykę. Jest to jednak arena fighter w stylu Wu Tang Taste the Pain czy Pokken Tournament a nie coś w stylu Tekkena lub Street Fighter. Rożnicą tutaj jest dynamiczna kamera i możliwość poruszania się we wszystkich kierunkach.

Po drugie system walki jest tutaj naprawdę rozbudowany. Mamy dwa podstawowe rodzaje ciosów, które łączymy w kombinacje. Dochodzi do tego jeszcze przycisk odpowiadający za unik i blokowanie. Jest też parowanie wrogich ciosów za pomocą kolejnego przycisku. Później mamy dostęp do czarów i specjalnych ataków wymagających wykonania konkretnych kombinacji ciosów wraz z przyciskiem modyfikującym. Na sam koniec są jeszcze hiper ataki, które wykonujemy za pomocą siedmioprzyciskowego combo. To wszystko to jedynie wierzchołek góry lodowej. Mamy bowiem możliwość zaprogramowania specjalnych akcji wspomagających wykonywanych przez naszych towarzyszy. Dodatkowo gra korzysta z ciekawego systemu związanego z energią Shi. Arena otoczona jest przez zmieniającą kolor barierę. Możemy ja wykorzystać do ładowania i wzmocnienia naszych magicznych ataków. Przynosi ona także pasywne bonusy zależne od wyposażonych przez nas przedmiotów. Całość jest naprawdę przemyślana i rozbudowana bardziej niż niejedna bijatyka.

Wprowadzenie do gry RPG takiego systemu walki jest całkiem niezłym rozwiązaniem, które wyróżnia dany tytuł z konkurencji. Twórcy Shiness postanowili jednak pójść na całość i dorzucić do gry jeszcze więcej elementów. Mamy odrobinę zagadek, które rozwiązujemy za pomocą zdolności specjalnych naszych postaci. Polegają one na przenoszeniu rożnych przedmiotów za pomocą telekinezy, rzucaniu magicznymi kamieniami czy korzystaniu z klucza przesyłającego energię. Za ich pomocą odblokowujemy sekrety i kolejne tereny do eksploracji. Mamy także element łapania stworków biegających po mapie. Za schwytanie pociesznych zwierzątek nagradzani jesteśmy przedmiotami, które pozwalają na tworzenie nowych rzeczy ( no i wpadają nam pucharki/osiągnięcia).

 Wymienianie listy błędów mogłoby zająć trochę miejsca. Wynika to z tego, że twórcy starali się z niskiego budżetu wyciągnąć tytuł na miarę gier AAA. Starania te przyrównałbym do produkcji takich jak Risen. Widać, że ktoś chciał zrobić coś epickiego. Jednak ograniczenia finansowe sprawiły, że powstał niedopracowany produkt. W tym wypadku na pierwszy plan wysuwa się wspomniana już fabuła. Obok niej najwieksze problemy sprawiała mi praca kamery. Ostatnio miałem okazję zagrać w remastera Kingdom Hearts. Praca kamery w Shiness: the Lightning Kingdom jest na poziomie portu gierek z PS2. Kamera jest niezwykle uciążliwa i ma tendencję do gubienia się i przyczepiania się do elementów otoczenia. Dodatkowo postacie ruszają się w trochę dziwaczny sposób i potrafią wariować podczas poruszania się.

Ligning Kingdom to masa pomysłów, które przekładają się na całkiem zróżnicowaną rozgrywkę. Jednocześnie cała gra nie jest zbyt długa. Jakieś 14-15 godzin powinno spokojnie wystarczyć na ukończenie tego tytułu. Nie jest to zbyt długo jeśli weźmie się pod uwagę inne, tegoroczne gry RPG. Jednak w przypadku produkcji studia Enigami jest to czas idealny. Mamy okazję spróbować różnych pomysłów, dobrze się pobawić i skończyć grę zanim zacznie przynudzać. Jednocześnie francuska produkcja nie należy do gier bardzo łatwych. Starcia z przeciwnikami są wymagające i nie da się ich wygrać za pomocą klepania jednego przycisku. Musimy nauczyć się blokować, kontrować wrogie ciosy i skutecznie korzystać z naszych umiejętności.

Shiness jest ambitnym projektem. Niestety twórcy nie byli w stanie dopracować wszystkich elementów gry. Z tego powodu finalny produkt jest zlepkiem fajnych pomysłów, wpadek i siermiężnych systemów. Rozkładanie całości na poszczególne elementy sprawia, że Lightning Kingdom wypada raczej niekorzystnie. Jednak finalny produkt jest zaskakująco grywalny. Ekipa z Enigami serwuje nam ciekawego indyka, który może się podobać.

Shiness: the Lightning Kingdom przypomina mi niektóre bajki z mojej kolekcji VHS. Chodzi mi o produkcje klasy b jak Frank Enstein, czyli coś odstaje jakością od typowych bajek ale może dać sporo frajdy. Shiness nie zawojuje świata i nie znajdzie się na liście najfajniejszych gier tego roku. Jest to jednak solidna i pomysłowa produkcja, która zdaje się być krokiem w dobrą stronę. Z chęcią zobaczę dalsze prace twórców tego tytułu. Może następnym razem uda się w pełni zrealizować ambitną wizję?

Danteveli
23 kwietnia 2017 - 12:25