Fist of the North Star: Lost Paradise - Danteveli - 5 listopada 2018

Fist of the North Star: Lost Paradise

Mad Max 2 to jeden z najbardziej wpływowych filmów science fiction powstałych w przeciągu ostatnich 40 lat. Produkcja ta zainspirowała masę innych filmów, gier czy książek. Bez drugiej odsłony przygód Maxa na powstałby mój ukochany Fallout. Trudno też sobie wyobrazić jak wyglądałaby manga Fist of the North Star, gdyby kilka lat wcześniej na ekrany japońskich kin nie wszedł ten przełomowy film. Dlatego niech nikogo nie zdziwi, ze Fist of the North Star: Lost Paradise to taki japoński Mad Max.

Reskin Yakuzy, tak w najprostszy sposób można opisać to czym Fist of the North Star: Lost Paradise jest. Ci sami ludzie dostarczają nam grę na tym samym silniku i z takim samym gameplayem. Nawet aktorzy użyczający głosu postaciom są ci sami. Wisienką na torcie jest dodatkowy skin dla głównego bohatera, którym jest Kiryu z Yakuzy. Nie ma w tym nic złego ale czuję, że muszę o tym wspomnieć na samym początku. Osoby, którym w ostatnich miesiącach przejadła się Yakuza, lub ci, którzy nie lubią tej serii powinni wiedzieć co ich czeka w Lost Paradise.

Lost Paradise opowiada o perypetiach Kenshiro, mistrza tajemniczego stylu walki, który przemierza pustkowia w poszukiwaniu swej ukochanej, która lat wcześniej została porwana przez rywala z innej szkoły walki. Ken jest maszyną do zabijania dzięki umiejętności eksplodowania przeciwników poprzez dotyk w odpowiednie punkty ciała. Jest to całkiem przydatna umiejętność bo świat jest pełen bandytów i morderców. Nasz bohater pomaga niewinnych podczas swych podróży i zabija setki jeśli nie tysiące brzydali. Fabuła gry koncentruje się na alternatywnej wersji wydarzeń z mangi, w której to Kenshiro trafia do niezwykłego miasta napędzanego przez resztki przedwojennej technologi. Miejsce to ma wiele problemów ale ukochana bohatera podobno była w nim widziana.

Nie wiem czy napisanie, że fabuła Fist of the North Star: Lost Paradise jest przyzwoita nie jest przesadą. Mamy typową historię z westernów (i Mad Maxa), gdzie tajemniczy bohater trafia do miasta z problemami i pomaga mieszkańcom. Jest to jednak wymieszane z niedorzecznościami znanymi z anime i zwariowanymi zadaniami pobocznymi do jakich przyzwyczaiła nas seria Yakuza. W ogólnym rozrachunku historia jest mniej epicka niż przygody Kiryu ale nie jest źle.

Podobnie jak w przypadku Yakuzy podstawą rozgrywki jest tutaj bijatyka przypominająca produkcje takie jak wspomniane już Shenmue czy tytuły w stylu Fighting Force i Gekido. Nasz bohater posiada spory wachlarz ruchów, który zwiększa się wraz z postępami w grze. Dodatkowo możemy skorzystać z tajnych mocy Kenshiro i za pomocą kółka wykonać jeden z dwóch typów specjalnych ataków. Pierwszym są zabójcze ciosy przypominające Heat z serii Yakuza. Jest to potężny i widowiskowy atak, który szybko rozprawia się ze zwykłymi przeciwnikami. Drugim specjalnym atakiem jest przyśpieszona wersja tego ruchu powiązana z drobnym quick time eventem. Przy przyśpieszonej wersji nie oglądamy kilkusekundowej animacji brutalnego zabijania wroga ale możemy zostać nagrodzeni punktami życia lub energią pozwalająca wzmocnić nasze zwykłe ataki i wykonywać inne kombinacje ciosów. System walki jest dosyć rozbudowany ale nie ma to większego znaczenia. Wynika to z tego, ze gra wierna jest komiksowemu pierwowzorowi i jakieś 90% przeciwników pada po kilku ciosach. Z tego powodu większość wrogów zginie w trakcie wykonywania przez nas nawet najprostszego combo ataków.

Obok walk mamy jeszcze misje poboczne i masę minigierek, które znamy z Yakuzy. Wszystko zostało dostosowane do realiów świata ale w gruncie rzeczy są to te same formy rozrywki. Baseball został zastąpiony gra gdzie za pomocą słupa uderzamy w bandziorów nadjeżdżających na motocyklach. Zarządzanie klubem nocnym ostało rozbudowane o element walki z niektórymi klientami. Karaoke przeobraziło się w grę rytmiczną gdzie za pomocą ataków masujemy pacjentów kliniki. Obok tego mamy jeszcze zabawę w barmana, gdzie potrząsamy kontrolerem żeby mieszać drinki. Jest też szereg wyścigów i cały system jeżdżenia poza miasto, w którym toczy się akcja gry by zbierać złom i wykonywać misje poboczne. Ten element jest zdecydowanie najsłabszą częścią gry. Sterowanie pojazdem nie należy do najlepszych a pustkowia nie są zbyt ciekawe i przemierzanie ich wiąże się z częstymi walkami ze słabymi przeciwnikami i szukaniem skarbów.

Lost Pardise zaczyna się tak sobie i gra rozkręca się powoli. Dopiero po uskoczeniu kilku rozdziałów kampanii zostajemy przywitani przez wszystkie dodatkowe aktywności znane z cyklu Yakuza. Wraz z otwarciem się misji pobocznych, polowania na bandziorów czy areny gladiatorskiej gra nabiera rumieńców. Wtedy Fist of the North Star staje się naprawdę fajnym tytułem, który oferuje nam więcej rozgrywki rodem z cyklu o Kiryu. Jako miłośnik tamtej serii jestem zadowolony, że nowa gra daje nam więcej tego co lubię. Szkoda tylko że aby dotrzeć do tego momentu trzeba przebrnąć przez jakieś 5 godzin gry. Rozumiem, ze ma to sens z powodów fabularnych bo musimy odczekać trochę nim mieszkańcy miasta zaczną nam ufać i powierzać dodatkowe zadania ale nie zmienia to faktu, że początek gry nie jest tak dobry jak być powinien.

Nie nazwę siebie największym fanem Fist of North Star bo miałem kontakt tylko z oryginalnym anime nadawanym kiedyś przez Crunchyroll i komediowym spin-offem DD Fist of the North Star. Miałem jednak okazje ograć kilka tytułów osadzonych w uniwersum Hokuto no Ken i Lost Paradise jest bez wątpienia najlepszą grą spośród wszystkich innych tytułów inspirowanych kultową mangą. Rozgrywka jest tutaj najciekawsza plus możemy pobyć trochę w świecie zniszczonym przez apokalipsę i wykonać szereg fajnych misji. Puryści mogą być źli z powodu akcji dziejąc ej się w tętniącym życiem mieście ale jest to solidny pomysł na historię, którą znamy z wielu opowiadań science fiction.

Moja mama ma w zwyczaju robić rosół, który przerabia następnego dnia na zupę pomidorową. Niby są to dwa inne dania ale baza jest taka sama. Tak właśnie wygląda sytuacja pomiędzy Yakuzą a Fist of the North Star: Lost Paradise. Mamy podstawę, która jest kalką sagi o Kiryu do której dorzucono trochę nowych elementów i zmieniono kolorki. W gruncie rzeczy jest to jednak ta sama rzecz. Mi to nie przeszkadza i nawet cieszę się, że mogę spędzić jeszcze więcej czasu z zakręconymi pomysłami ludzi z Segi. Mam jednak świadomość, że nie wszystkie dodatki są dobre i w efekcie tego ten spin-off wydaje się trochę słabszy od Yakuzy. Nie jest źle i nadal mamy frajdę przez kilkadziesiąt godzin gry. Całość po prostu nie jest tak powalająca jak niedawne Kiwami 2.

Danteveli
5 listopada 2018 - 14:04