Coś tu nie Gra - Mortal Kombat 2021 - Danteveli - 27 kwietnia 2021

Coś tu nie Gra - Mortal Kombat 2021

Mortal Kombat to przełomowa gra, która zapoczątkowała genialną i kontrowersyjną serię bijatyk. Dzięki temu tytułowi dostaliśmy także jedną z najlepszych adaptacji gier wideo, a także jeden z najgorszych filmów bazujących na grach. Teraz do kin trafia reboot Mortal Kombat. Czy możemy liczyć na coś, co namiesza w liście najlepszych filmowych adaptacji gier?

Mortal Kombat otwiera się klimatyczną sekwencją w feudalnej Japonii, gdzie poznajemy Hanzo Hasashi chwilę przed tym jak jego klan zostaje zgładzony przez wojowników Lin Kuei. Dalej akcja przenosi się do czasów współczesnych, a film zalicza spadek formy. Poznajemy bowiem bohatera tej historii, którym jest młody zawodnik MMA o imieniu Cole. Staje się on celem ataku wojowników z innego wymiaru i dowiaduje się, że jest jednym z czempionów Ziemi, którzy mają stanąć do udziału w turnieju decydującym o przyszłości naszego wymiaru. Cole musi posiąść moc i stawić czoła siłą złą prowadzonym przez czarnoksiężnika Shang Tsunga.

Tak w skrócie prezentuje się fabuła filmu Mortal Kombat, który przedstawia nam wydarzenia przed tytułowym turniejem. Mykiem jest tutaj to, ze siły zła chcą wygrać, zanim rozpocznie się starcie. Pomysł sam w sobie nie jest zły, ale wykonanie pozostawia tu wiele do życzenia. Głównie przez to, że znaczna część filmu jest zmarnowana na przybliżanie nowego bohatera. Nie jest to zrobione w interesujący sposób, a zabiera sporo czasu z całego filmu. Przez to inne postacie zostają pominięte. Tak naprawdę tylko Kano ma okazję się popisać. Dzieje się tak jednak głównie przez nawał żartów i gagów z nim związanych.

Szkoda, że na historię reszty bohaterów nie ma zbytnio miejsca. Jednak jeszcze gorzej jest z tymi stojącymi po stronie zła. Tutaj wiemy tylko coś na temat Sub Zero i jest tak głównie ze względu na to, że powiązany jest on z losami Scorpiona. O innych nawet za bardzo się nie wspomina. I dzięki temu Goro zostaje jakimś popychadłem z czterema łapami a Reptile można przeoczyć. Nie wspominam już o Shang Tsungu, bo bez wiedzy z pierwszego filmu lub gier człowiek nie będzie miał o nim zielonego pojęcia.

Najsmutniejsze jest to, że nowy Mortal Kombat to film dla nikogo. Osoby bez znajomości gier czy wcześniejszych filmów i seriali dostają bezsensowną papkę. Nic nie zostaje wytłumaczone, ktoś czasem rzuci jakimś hasłem i tyle. Można siedzieć i nie mieć pojęcia kto, z kim i z jakiego powodu walczy. Twórcy nie pokusili się o zaprezentowanie bogatego uniwersum. Nie ma też okazji do przybliżenia bohaterów. Najwięcej wiemy na temat Scorpiona, Kano i nowej postaci, jaką jest Cole. Reszta została gdzieś tam rzucona z jednym zdaniem na ich temat. Trudno mi wyobrazić sobie oglądanie tego filmu bez wiedzy na temat Mortal Kombat. Wtedy jedyne co pozostaje to seria przeciętnych walk i z dwa fajne momenty.

Niestety miłośnicy smoczej serii nie zostali potraktowani lepiej. Cole to durna zbędna i niezwykle nudna postać, która nic temu filmowi nie daje. On jest odpowiednikiem Alice z Resident Evil. Kompletnie nowa postać, która z jakiegoś powodu jest lepsza od wszystkich i ma nas interesować bardziej od wojowników, do których jesteśmy przywiązani od dekad. Zastanawiam się czyim „rodzinniokiem” jest aktor grający Cole i czy tak jak w przypadku Alice cała seria będzie kręciła się wokół niego. Z drugiej strony reszta postaci została potraktowana po macoszemu a fabuła to jeden wielki żart. Taki prawie dwugodzinny prolog do właściwego filmu Mortal Kombat.

Spartolono też walki. Zamiast czegoś ciekawego i wciągającego mamy pokaz CGI i milisekundowych ujęć, które trudno skleić w logiczną całość. Jedynie pierwsza i ostatnia potyczka są godne naszej uwagi i wypadają naprawdę fajnie. Cała reszta jest do zaorania. Najzabawniejsze, że większość starć przeoczymy jeśli tylko mrugniemy oczami. Jest to o tyle dziwne, że w filmie gra np. Joe Taslim, który w innych filmach wymiata,  tutaj nie ma za wiele do roboty. Z drugiej strony jedynie dwie porządne walki są właśnie z jego udziałem.

Na sam koniec zostawię największy pozytyw filmu, którym ewidentnie są smaczki. Jakimś cudem udało się twórcom wpakować sporo nawiązań do gier. Od haseł jak Test your Might i Flawless Victory, poprzez przedmioty i artefakty w tle jak amulet Shinoka, aż do obecności kilku fatality. Fajnie było także zobaczyć kilka mniej rozpoznawalnych postaci. Nitara i Reiko pojawiają się co prawda tylko na moment i są tak przydatni jak Rain w Mortal Kombat: Anahilation, ale zawsze to coś. Dla mnie jedyną frajdą z tego filmu było wyłapywanie rzeczy takich jak rysunek, na którym znajduje się Nightwolf czy posąg Fujina.

Może jestem zbyt sceptyczny i jeśli kompletnie wyłączy się mózg to Mortal Kombat staje się znośnym filmem. Dla mnie jednak seans to była w głównej mierze frustracja podobna do tego co przezywałem z cyklem Resident Evil. Nawet walki nie ratują tego filmu, co jest aż absurdalne. Film na bazie gry o bijących się ludkach nie potrafi dostarczyć solidnych walk. Tak naprawdę tylko początek i finał godne są naszej uwagi i czasu. Z tej perspektywy osobny film o rywalizacji Hanzo i Bi Hana (Scorpion i Sub Zero) byłby znacznie ciekawszą opcją. Ewentualnie gdyby bardziej skoncentrować się na tych postaciach zamiast dennym nowicjuszu. No ale to już tylko moje gdybanie.

Jeśli mam być kompletnie szczery to nowy Mortal Kombat jest sporym zawodem. To produkcja rozdarta pomiędzy growymi korzeniami a ambicjami na to, by zostać kolejnym uniwersum jak to Marvel. Jeśli takie są plany twórców, to już zaliczyli falstart. Film jest kiepski, nudny i brak mu uroku produkcji z 1995 roku. Nawet sceny walki nie ratują tej produkcji. Jedyne dobre rzeczy, jakie można powiedzieć to, fakt, że pojawiają się tu dobrzy aktorzy i sporo mniejszych i większych nawiązań do gier. To chyba trochę za mało jak na film z olbrzymimi aspiracjami.

Danteveli
27 kwietnia 2021 - 07:42