Recenzja Shin Megami Tensei: Devil Survivor - Danteveli - 14 sierpnia 2016

Recenzja Shin Megami Tensei: Devil Survivor

Danteveli ocenia: Shin Megami Tensei: Devil Survivor
80

Tokio nie jest najszczęśliwszym miejscem na ziemi. Z pozoru wydaje się, że to raj dla graczy i wymarzona kraina fanów anime. Kiedy jednak się tam trafi nie jest tak różowo. Ceny nie są na kieszeń przeciętnego polaka, masa tam dziwaków, zboczeńców i innych otaku. Nie wszystkie dziewczyny to słodziutkie modelki z fotek i ten straszny tłok towarzyszący nam na każdym kroku. Gdy to tego dodamy jeszcze częstotliwość z jaką to miejsce jest niszczone wychodzi nam, że zostanie w kraju może być bardziej opłacalne. Jak nie Godzilla czy inny stwór to demony i inne piekielne maszkary albo przedziwne zjawiska. Swoje trzy grosze w tej kwestii dorzuca Shin Megami Tensei: Devil Survivor.

 

 

Trójka młodych ludzi została zwabiona przez swojego przyjaciela do jednej z dzielnic Tokio. Na miejscu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. W ręce wpadają im dziwne komputery z których wychodzą demony, dostaja maile przepowiadające przyszłość. Do tego po ulicach kręcą się sekciarze chcący zbudować kolejną Wieżę Babel. Kulminacją dziwnych zjawisk jest odcięcie całej dzielnicy przez „wojsko” i zanik energii elektrycznej w tym rejonie. Do tego główny bohater wie kiedy zginie wraz ze swymi przyjaciółmi. Nad głowami postaci są liczniki, które pokazują ile dni życia zostało danej osobie. W rejonie w którym obowiązuje kwarantanna nie zanosi się na to by ktokolwiek dotrwał do następnego tygodnia. Jest więc dość duża liczba tajemnic, które możemy poznać wyłącznie pokonując dziesiątki potworów podczas powolnych bitew. Wszystko to sprawia, że warstwa fabularna Devil Survivor jest naprawdę ciekawa. Standardowo już jak na serię SMT nie ma sztampy w postaci rycerzy i księżniczek czy ratowania całego świata przed złym magiem. Stety, niestety tradycyjnie dla japońskich gierek za bohaterów mamy młodziaków i rozmowy między nimi potrafią być infantylne. Jednak koniec końców fabuła napędza ten tytuł i sprawia, że czytamy przydługie sekwencje tekstowe zamiast je pomijać.

 

 

Mamy więc do czynienia z o zgrozo kolejną strategią turową. Tym razem zapodana jest ona w sosie SMT. Wszystko jednak nie wykracza poza standardy gatunku. Każdy z bohaterów których wypuścimy na pole bitwy może zabrać ze sobą dwa demony w celach pomocniczych. Tak więc walki toczą się zazwyczaj w konfiguracji 3 na 3. Jeżeli polegnie postać w środku – przywódca grupy to cała ta drużyna odpada. Gra jest stosunkowo trudna. Jeśli ktoś nie chce zagłębić się we wszystkie umiejętności i wykorzystywanie słabości przeciwników to albo będzie zmuszony grindować poziomy swoich postaci albo odpuści sobie zabawę po którejś z kolei przegranej bitwie. Nie jest to jakiś straszny hardcore ale przejście gry nie będzie przechadzką po parku jeśli nie ma się z gatunkiem SRPG dużo do czynienia. Ciekawym elementem jest tutaj zdobywanie nowych umiejętności. Przed rozpoczęciem walki wybieramy jaki skill chcielibyśmy poznać każdą z naszych postaci. Zdobędziemy go gdy tą postacią pokonamy danego wroga.

 

Poza walkami mamy jeszcze tekstową część gry. Ta całkiem spora część zabawy polega na wyborze jednej z lokacji i obejrzeniu/ przeczytaniu wydarzenia, które ma w niej miejsce. Podczas takich scenek mamy do wyboru dwie opcje naszej wypowiedzi, często sprowadzające się do tego samego. Z pozoru nudny fragment nabiera rumieńców kiedy okazuje się, że wybór jednej z sytuacji uniemożliwia udział w zdarzeniu w innym miejscu odbywającym się w tym samym czasie. W taki oto sposób wpływamy na rozwój fabuły. Podczas tego elementu rozgrywki zagłębiamy się w fabułę, czytamy e-maile, trenujemy i bierzemy udział w aukcjach demonów. W ten oto sposób zdobywamy nowych członków naszej drużyny. Albo decydujemy się na kilkusekundową licytację albo płacimy z góry ustaloną wartość za potworka. Nowe demony możemy pozyskać w znany z innych gier z SMT w tytule sposób fuzji. Z dwóch dowolnych kreatur powstaje nowa, często dziedzicząca wyjątkowe umiejętności po swoich „ rodzicach”.

 

Graficznie mamy do czynienia z przeciętniakiem. Z gry nie są wyciągnięte siódme poty ale też nie jest brzydko. Po prostu nic nadzwyczajnego i to do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Trochę raczej statycznych rysunków w znanej mangowej stylistyce podczas tekstowej części gry i standard w trakcie walk. Nie można do niczego pod tym względem się przyczepić ale też nie poklepiemy twórców po plecach mówiąc „ Dobra robota”.

 

 

Devil Survivor jest z jednej strony dość ciekawym tytułem. Z drugiej jednak nie oferuje praktycznie nic nowego ani nie dopieszcza znanej formuły do ostatniego detalu. Wszystko jest jednak wykonane fachowo i ma w sobie to coś, że nawet po przegranej walce chce nam się wczytać stan gry. Wszystko to po to by poznać fabułę.

 

Nie ma tu ani rewolucji ani ewolucji. Jest solidny przedstawiciel gatunku, który może zebrać dodatkowe punkty od osób obeznanych z Jackiem Frostem i resztą paczki. Na pewno nie jest to dzieło na miarę Persony 3 ale grywalności nie można tej grze odmówić. Żadnego przełomu tym razem nie zobaczymy. Za to solidna porcja SRPG z dobrą fabułą i możliwością praktycznie dowolnego rozwoju naszej postaci sprawia, że z czystym sumieniem mogę wystawić 8.

Danteveli
14 sierpnia 2016 - 16:47