Gdy "Jeździec znikąd" trafił do kin, szybko spotkał się z ogromną falą krytyki. Średnia ocena na portalu Metacritic wynosi tylko 37 na 100 punktów. Złe noty i mieszanie z błotem najnowszej produkcji Verbinskiego skutecznie obrzydziły mi wybranie się na nią do kina. Po kilku miesiącach od premiery postanowiłem zmierzyć się z osławionym filmem w domowym zaciszu by w końcu przekonać się, czy krytycy mieli rację.
Nowa produkcja duetu Verbinski-Depp pochłonęła ponad 200 milionów dolarów i jeśli wierzyć plotkom wypływającym z planu – producenci nie byli tym faktem zachwyceni. Zaprawiony w westernowych bojach reżyser („Rango” było wszak super!) zmagał się również z przeciągającą się realizacją spowodowaną chorobami zakaźnymi w ekipie, pożarami i przede wszystkim głośnym, ale szczęśliwie zakończonym wypadkiem ulubionego gwiazdora (do obejrzenia – http://www.youtube.com/watch?v=AnDQWeyBRhc).
Czary goryczy dopełniły pierwsze opinie, które obeszły się z filmem bezlitośnie, nazywając go po prostu rasistowskim. Wynik mógł być jeden – podbój amerykańskich kin zakończył się dla Jeźdźca znikąd klęską. To pierwszy od dawna tak mocno przestrzelony finansowo projekt Jerry'ego Bruckheimera. Ale czy to oznacza, że mamy do czynienia z obrazem zepsutym od pierwszej do ostatniej minuty?