Chyba każdy gracz z wieloletnim stażem wyczekiwał kiedyś jakiegoś tytułu, który pierwszymi prezentacjami i obietnicami rozpalał wyobraźnię, w miarę upływu lat było o nim jednak coraz ciszej i ciszej, a rynkowy debiut pozostawał marzeniami. Czas płynął, o tytule pamiętało coraz mniej graczy, aż w końcu było ich tak niewielu, że niedoszłym twórcom nie chciało się nawet oficjalnie potwierdzać informacji o skasowaniu projektu, skazując go na wieczność w „developerskim piekiełku”, gdzieś na granicy bycia wciąż tworzonym, anulowanym i zwyczajnie zapomnianym przez wszystkich. Prócz tych kilku wyczekujących go graczy, którzy od czasu do czasu z lekkim rozczarowywaniem wspominali tytuł, którego nie było.
W dziejach branży gier wideo nad Wisłą chyba jeszcze nigdy nasi rodzimi deweloperzy nie mieli się równie dobrze. CD Projekt RED chce zaczarować światowe rynki Wiedźminem 2. Techland zamierza przerazić wszystkich epidemią zombie w Dead Island i powystrzelać w Call of Juarez: Cartel. People Can Fly wzbudza kontrowersje nie stroniąc od przemocy i seksualnych aluzji w Bulletstromie. City Interactive liczy na zyski ze sprzedaży Sniper: Ghost Warrior II i planuje podbić rynek smartfonów, a firma Nicolas Games zakłada, że jej debiutancki projekt - Afterfall: InSanity znajdzie co najmniej 1 mln nabywców... Ciekawe, że jeszcze do niedawna produkcja gier w Polsce wydawała się pomysłem niemal szalonym, o czym boleśnie przekonało się wielu zapaleńców. W cyklu „Polskie gry-widmo” postaram się przypomnieć kilka interesujących projektów, które choć miały zapewnić swoim twórcom miejsce w deweloperskim panteonie sław, skończyły się na niczym. Na dobry początek „nieśmiertelna” produkcja krakowskiego Nibrisu – Sadness.