Vaporware – gry których nie było - Czarny Wilk - 15 maja 2016

Vaporware – gry, których nie było

Chyba każdy gracz z wieloletnim stażem wyczekiwał kiedyś jakiegoś tytułu, który pierwszymi prezentacjami i obietnicami rozpalał wyobraźnię, w miarę upływu lat było o nim jednak coraz ciszej i ciszej, a rynkowy debiut pozostawał marzeniami. Czas płynął, o tytule pamiętało coraz mniej graczy, aż w końcu było ich tak niewielu, że niedoszłym twórcom nie chciało się nawet oficjalnie potwierdzać informacji o skasowaniu projektu, skazując go na wieczność w „developerskim piekiełku”, gdzieś na granicy bycia wciąż tworzonym, anulowanym i zwyczajnie zapomnianym przez wszystkich. Prócz tych kilku wyczekujących go graczy, którzy od czasu do czasu z lekkim rozczarowywaniem wspominali tytuł, którego nie było.

Gry, które po pierwszych prezentacjach giną gdzieś w odmętach historii i nie doczekują swej premiery, ale też nikt się nigdy nie kwapi do oficjalnego potwierdzenia zaniechania nad nimi pracy, mają swoją własną nazwę – Vaporware. Zwrot ten nie dotyczy zresztą tylko gier wideo, ale też innych programów, maszyn czy samochodów. Po raz pierwszy określenie to użyte zostało przez inżyniera Microsoftu w 1982 roku w odniesieniu do ich systemu operacyjnego Xenix. Jeden z pierwszych i najgłośniejszych przypadków vaporware miał miejsce rok później i dotyczył oprogramowania biurowego firmy Ovation. Prezentacje tego software’u zrobiły spore wrażenie i miały zapewnić firmie bardzo intratne kontrakty, szybko jednak okazało się, że była to desperacka próba zdobycia finansowania i właściwy produkt tak naprawdę nigdy nie istniał. Miano vaporware’u przez jakiś czas dzierżyła także pierwsza wersja Windowsa, prace nad którą opóźniały się tak długo, że wielu zaczynało wątpić w faktyczne jego istnienie – ostatecznie pierwsze „okienka” ujrzały światło dzienne półtora roku po pierwotnie obiecanej dacie premiery. Vaporware stało się prawdziwą plagą pod koniec lat dziewięćdziesiątych, gdy firmy ogłaszały przed światem niestworzone twory, byle tylko utrzymać przy sobie zainteresowanie konsumentów i zniechęcić ich do kupowania produktów konkurencji obietnicą, że w niedługim czasie dostaną coś lepszego.  

Król vaporware'u przez lata był tylko jeden. I był nim Książę.

W branży gier komputerowych powodem tego, że niektóre tytuły stają się vaporware, jest najczęściej tempo rozwoju nowych technologii połączone ze złą organizacją prac. Gdy twórcy zbyt długo dopieszczają swoją grę i wciskają do niej coraz to nowe pomysły, może się okazać, że w międzyczasie nastąpił taki postęp graficzny, że ich jeszcze rok temu olśniewająca wizualnie produkcja stała się przestarzała. To zmusza twórców do „gonienia” nowoczesnych technologii, co w połączeniu z realizacją kolejnych wymyślanych na bieżąco pomysłów może prowadzić do tego, że tytuł albo okaże się przestarzały w dniu premiery, albo będzie wiecznie niedokończony. Dokładnie taki los spotkał projekt, który przez lata był wręcz synonimem vaporware – Duke Nukem Forever.

Zapowiedziana w 1997 roku kontynuacja kultowego Duke Nukem 3D od początku jawiła się na absolutną rewolucję, która zaoferuje nieznane dotąd pokłady akcji, interaktywności i graficznego przepychu. Czas jednak uciekał, ambicje przerosły twórców, a coraz lepiej prezentująca się konkurencja szybko sprawiła, że deweloperzy znaleźli się w pułapce wiecznego poprawiania swojej gry.  Produkcja, która miała wyznaczać trendy, wpadła w pułapkę wiecznego ścigania konkurencji, w ciągu piętnastu lat produkcji kilkukrotnie zmieniając silnik (czyli de facto resetując prace i zaczynając niemal od zera) i stając się najdłużej trwającym żartem tej branży. Koniec końców symbol vaporware’u okazał się wcale vaporware’em nie być i po zmianie ekipy deweloperskiej doczekał debiutu rynkowego. Wyszedł przestarzały średniak będący zlepkiem różnych pomysłów. Ale legenda pozostała.

Kiedy jednak jeden król stracił koronę, na następcę długo czekać nie musieliśmy.

Po premierze Duke Nukem Forever długo nie trzeba było czekać na koronację nowego króla gier, których nie było. Jeden z pierwszych branżowych eksperymentem z dzieleniem gier na kilka krótszych epizodów przeprowadzony w 2006 roku przez Valve na serii Half-Life początkowo wydawał się być całkiem udanym. Half-Life 2: Episode 1 oraz Half-Life 2: Episode 2 zadowoliły graczy, którzy zaczęli mocno ostrzyc sobie zęby na obiecaną ostatnią odsłonę minitrylogii. Episode 3 zadebiutować miał na gwiazdkę 2007 roku, oczekiwania podsycały zaś wypowiedzi Gabe’a Newella, który w wywiadach wspominał, że już myśli się o kolejnych trzech epizodach, a pierwsza trójka tak naprawdę mogłaby być uznana za Half Life’a 3.

Tymczasem gwiazdka minęła, a myśmy nie dostali nawet jednego trailera gry. Potem minęła kolejna, a sytuacja pozostała bez zmian. I wiele, wiele kolejnych, a o grze do dziś nie słychać. Początkowo przedstawiciele Valve oszczędnie bo oszczędnie, ale komentowali brak nowych wiadomości, później jednak temat zaczęto uporczywie ignorować. A fani dostawali fioła, doszukując się najdrobniejszych wzmianek o wyczekiwanej produkcji w kodzie innych gier tego dystrybutora czy organizując masową akcję wysyłania łomów do siedziby korporacji „Lorda Gabena” (true story). Stopniowo przestawano wierzyć w to, że tytuł ukaże się kiedykolwiek, zamiast tego spodziewając się, że gdy już wypłynie, to nie jako epizod trzeci, ale pełnoprawna trzecia odsłona Half Life’a. Teorii spiskowych i doszukiwania się najdrobniejszych wzmianek o grze było tak wiele, że zwrot „potwierdzono Half-Life 3” stał się powszechnym branżowym żartem, wyciąganym w niemal każdej, choćby minimalnie adekwatnej sytuacji. GTA V będzie miało trzech grywalnych bohaterów? To potwierdza istnienie Half Life’a 3! W Valve świętują trzecie urodziny syna jednego z pracowników? HL3 confirmed! I tak dalej. I tak do dzisiaj, gdyż gra nadal pozostaje tytułem widmo i sztandarowym przykładem vaporware w branży gier komputerowych. Co nie przeszkadza jej też pozostawać jednym z najbardziej wyczekiwanych tytułów wszechczasów.

Jeden z nielicznych dowodów na to, że Agent faktycznie istniał.

Swój własny vaporware mają też twórcy serii Grand Theft Auto. W lipcu 2007 roku Sony ogłosiło, że Rockstar Games pracuje nad nowym tytułem na wyłączność dla konsoli PlayStation 3. Wtedy jeszcze nie było wiadomo o grze niczego więcej prócz standardowych zapewnień o tym, jak to tytuł zrewolucjonizuje branżę i wyznaczy nowe standardy. Pierwsze konkrety otrzymaliśmy dopiero w trakcie targów E3 dwa lata później. Dowiedzieliśmy się, że tajemniczy exclusive nosi tytuł Agent i że przeniesie nas w czasy Zimnej Wojny, do świata przepełnionego szpiegostwem, zabójstwami politycznymi i gierkami agencji wywiadowczych. I jak się później okazało, były to nie tylko pierwsze, ale też ostatnie oficjalne informacje o tajemniczym projekcie. Przez kolejne dwa lata co jakiś czas jedynie potwierdzano, że tytuł wciąż jest w produkcji. W 2011 roku dzięki byłemu pracownikowi studia ujrzeliśmy kilka screenów pokazujących, jak wyglądała gra dwie wiosny wcześniej. Kolejne lata to jedynie rzadkie potwierdzenia, że tytuł wciąż jest w produkcji i odnowienie praw autorskich do tytułu w 2013 roku. Pod koniec zeszłego roku świat ujrzał kilka kolejnych screenshotów przedstawiających grę w wersji sprzed sześciu lat... i to wszystko. Gra oficjalnie nie została nigdy skasowana, na dobrą sprawę nic też o niej nie wiemy.

Wprawdzie pochodzący ze znacznie mniej renomowanego studia, ale nie mniej interesujący od poprzednich projekt, który zaginął w akcji, to 2 Days to Vegas, o którym po raz pierwszy dowiedzieliśmy się dziesięć lat temu. Opublikowane wówczas materiały graficzne powalały jakością wykonania, przepis na rozgrywkę również jawił się wyjątkowo ciekawie – mieliśmy wcielić się w drobnego złodziejaszka, który w ciągu tytułowych dwóch dni podróżuje z Nowego Jorku do Vegas, zahaczając po drodze o kilka innych miast, w których wykonuje różnorodne, przywodzące na myśl pierwszą Mafię, misje. Imponujące screenshoty sprawiły, że tytuł momentalnie znalazł się na radarach graczy. Lata jednak mijały, branża szła do przodu, a twórcy nadal jedyne, co publikowali, to coraz mniej imponujące obrazki i krótkie materiały filmowe. Po premierze GTA IV już mało kto zawracał sobie głowę 2 Days To Vegas. Tytuł jednak rzekomo nadal powstawał i niby wciąż powstaje, o czym świadczy chociażby jego obecność na liście produktów na stronie internetowej dewelopera, firmy Steel Monkeys. Która od lat wydaje wyłącznie proste tytuły na platformy mobilne. Szkoda tylko, że zakładki na wspomnianym portalu nie zaktualizowano nawet o zmianę docelowych platform sprzętowych z PS3 i X360 na PS4 i XOne...

Materiały z 2 Days to Vegas kiedyś olśniewały. Dziś już nie robią jakiegokolwiek wrażenia.

Kolejny tytuł, który od wielu lat pozostaje marzeniem wielu fanów gier komputerowych, jest kontynuacja Beyond Good and Evil, nietypowej produkcji z 2003 roku, która z jednej strony podbiła serca krytyków i części graczy, z drugiej zaś okazała się komercyjną porażką. Wraz z upływem lat tytuł uzyskał status kultowego i posiadający prawa do marki Ubisoft regularnie pytany jest o potencjalną kontynuację. Pierwsze informacje o tejże pojawiły się w 2008 roku, były jednak wyjątkowo ubogie, a kolejne lata zmieniły w tej kwestii bardzo niewiele. Mimo wszystko, w przeciwieństwie do innych opisywanych w artykule przykładów vaporware, twórcy BG&E2 dość chętnie potwierdzają, że prace nad grą trwają i istnieją realne szansę, że w końcu ujrzy ona światło dzienne...

...tak jak to się stało w przypadku The Last Guardian, produkcji twórców kultowych Ico oraz Shadow of the Colossus. Wyjątkowa zręcznościówka kładąca nacisk na więź łączącą będącego głównym bohaterem chłopca z niezwykłym stworzeniem, była jednym z pierwszych tytułów na wyłączność zapowiadanych na PlayStation 3. Po kilku pierwszych prezentacjach i imponujących trailerach o projekcie zrobiło się jednak niepokojąco cicho. Przez lata Sony jedynie od czasu do czasu potwierdzało, że projekt nie został skasowany, w co wierzyło coraz mniej osób... aż w końcu, w trakcie E3 2015 zerwano zmowę milczenia i gra wypłynęła ponownie na światło dzienne, tym razem jako tytuł tworzony już na PlayStation 4. Od tego czasu wiara w projekt odżyła i wszystko wskazuje na to, że w tym roku faktycznie zagramy w Ostatniego Strażnika.

Fani Ico mają nadzieję, że The Last Guardian udowodni światu, iż czasem warto czekać.

Opisane w tekście przykłady to nie jedyne gry, które zaginęły w odmętach dziejów. Podobny los spotkał trzecią trylogię Commander Keena czy trójwymiarową odsłonę Castlevanii tworzoną przez ojca cyklu równolegle z pierwszym Lords of Shadow. Niektóre gry długo miały status vaporware, w końcu jednak oficjalnie ogłoszono ich skasowanie – taki los spotkał na przykład Starcraft: Ghosts, FPSa osadzonego w uniwersum kultowej strategii. Nie wspominając o zapewne setkach produkcji, które dawno temu zapowiedziano, ale były na tyle mało interesujące, że nikt nawet nie zauważył faktu, iż nigdy nie doczekały premiery. Czy o „wiecznych early accessach”, na swój własny sposób też będących swego rodzaju vaporwarem. Taki niestety urok tego przemysłu – ambicje potrafią często przerosnąć możliwości, a rozwój technologiczny może okazać się pułapką dla twórców, którzy pragną, by ich gra pozostawała na czasie. 

Czarny Wilk
15 maja 2016 - 11:14