Nie będę tego więcej ukrywać, bo strasznie brzydzę się kłamstwa i nie radzę sobie z wyrzutami sumienia – tak, tak, nie byłem ostatnio z Wami szczery i bardzo teraz tego żałuję. Ilekroć zabieram się za pisanie recenzji gry, najpierw sumiennie przechodzę ją do końca, a dopiero potem zabieram się za wyciąganie ostatecznych wniosków. Eksploatując Homefronta równocześnie przygotowywałem inny ważny projekt i nie mogłem temu pierwszemu poświęcić tyle uwagi, na ile w rzeczywistości zasługiwał. No i dostałem za swoje. Ogrom idiotyzmów wypisanych w poprzednim tekście zdyskwalifikował mnie w oczach wielu fanów strzelanin, a niesprawiedliwa ocena (tylko „sześćdziesiątka”) podważyła moją wiarygodność. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, jednak stało się i teraz nadszedł czas, by naprawić błąd.
Homefront z pewnością nie zaliczał się do tytułów, na które czekałem, wręcz przeciwnie. Jeszcze dwa tygodnie temu w ogóle nie brałem pod uwagę kupna tej gry – z marcowych strzelanin interesował mnie wyłącznie drugi Crysis. Mimo tego produkt firmy Kaos Studios wylądował u mnie w domu. Zwyciężyła ciekawość – po długim namyśle zdecydowałem się sprawdzić jak ten mocno reklamowany, ale też ostro krytykowany w recenzjach produkt, prezentuje się w akcji. I choć w trakcie instalacji gry chciałem wyrzucić komputer przez okno, a jej autorów ponabijać na pal (powody opisałem tutaj), w końcu udało mi się to „cudo” odpalić. Zaliczyłem króciutką, bo czterogodzinną kampanię, zabiłem kilkuset wrogów i zapoznałem się z trybem multiplayer. Jakie wrażenia?