Homefront z pewnością nie zaliczał się do tytułów, na które czekałem, wręcz przeciwnie. Jeszcze dwa tygodnie temu w ogóle nie brałem pod uwagę kupna tej gry – z marcowych strzelanin interesował mnie wyłącznie drugi Crysis. Mimo tego produkt firmy Kaos Studios wylądował u mnie w domu. Zwyciężyła ciekawość – po długim namyśle zdecydowałem się sprawdzić jak ten mocno reklamowany, ale też ostro krytykowany w recenzjach produkt, prezentuje się w akcji. I choć w trakcie instalacji gry chciałem wyrzucić komputer przez okno, a jej autorów ponabijać na pal (powody opisałem tutaj), w końcu udało mi się to „cudo” odpalić. Zaliczyłem króciutką, bo czterogodzinną kampanię, zabiłem kilkuset wrogów i zapoznałem się z trybem multiplayer. Jakie wrażenia?
Zacznijmy od tła fabularnego. Zastanawiałem się jakąż to durną historyjkę wymyśli John Milius, żeby wytłumaczyć okupację Stanów Zjednoczonych przez wojska Korei Północnej i muszę przyznać, że udało mu się wyjść z tego zadania obronną ręką. Cały scenariusz jest oczywiście mocno naciągany, ale w porównaniu do Call of Duty: Modern Warfare 2 prezentuje się nad wyraz wiarygodnie, o ile w ogóle możemy rozpatrywać tego typu opowieści w takich kategoriach. Gorzej jest już niestety z właściwą fabułą. Wcielamy się w rolę amerykańskiego pilota Roberta Jacobsa, który zostaje wyprowadzony przez okupantów z nędznej nory imitującej mieszkanie, a następnie siłą wpakowany do szkolnego autobusu w celu wywózki do obozu reedukacyjnego. Chwilę później pojazd taranuje rozpędzona ciężarówka, kierowana przez członków ruchu oporu – Connora Morgana i Riannę. Nasz dzielny bohater dowiaduje się, że z jakichś powodów jest dla partyzantów „ważny”, dostaje więc pistolet do łapy i dobrą radę: „uciekaj razem z nami”. Z braku lepszych rzeczy do roboty zaczynamy więc przeć naprzód i kłaść pokotem zastępy koreańskich żołnierzy. Jednym słowem: standard.
Homefront to, najprościej rzecz ujmując, klon Call of Duty. Kampania zbudowana jest w typowy dla tamtej serii sposób: kolejne misje składają się z ciągu mniejszych zadań, których wykonanie posuwa akcję do przodu. Oczywiście o jakiejkolwiek swobodzie można tutaj zapomnieć. Rozgrywką rządzą wszechobecne skrypty, co doskonale obrazuje następujący przykład: jeśli do następnej lokacji prowadzą zamknięte drzwi, to sami nie będziemy w stanie ich otworzyć, musi to zrobić któryś z kompanów. Niestety, w produkcie firmy Kaos Studios nie wszystko działa jak należy, dlatego często dochodzi do irytujących przestojów. Bywa, że trzeba poczekać nawet dziesięć sekund, zanim gra odpali kolejny skrypt. W produkcie, który za pomocą efektownych scenek ma tworzyć filmowe widowisko, takie niedoróbki są po prostu niedopuszczalne.
Trzeba uczciwie przyznać, że autorzy mieli kilka dobrych pomysłów. Wyreżyserowane wydarzenia budują świetny klimat, a te najbardziej kontrowersyjne sceny, jak egzekucja rodziców na oczach płaczącego dziecka czy wrzucanie ciał do zbiorowych mogił prezentują się nad wyraz przekonująco. Wywołują szok i uświadamiają nas, że koreańska okupacja to nie przelewki. Oczywiście nie brakuje tu typowego dla amerykańskich produkcji wojennych patosu (głównie w przemówieniach radiowych), ale nie ma w tym wszystkim tandetnej przesady. Przekaz jest klarowny – garstka dzielnych Jankesów walczy ze złym do szpiku kości najeźdźcą – i to wszystko. Autorzy darowali sobie płonące amerykańskie flagi i zniszczone symbole narodowe. Homefront pokazuje przede wszystkim tragedie zwykłych ludzi (zwłaszcza w kilku bardzo przejmujących scenach) i za to należą się autorom brawa.
Na tym jednak koniec pochwał, bo w innych aspektach już tak różowo nie jest. Starcia nie należą do widowiskowych, są natomiast bardzo chaotyczne. Zabijanie nie nastręcza co prawda większych trudności, ale miejsce wyeliminowanych żołnierzy szybko zajmują przybywające z odsieczą posiłki. Homefront nawet nie próbuje ukrywać, że o sukcesie w potyczkach nie decyduje to, jak sprawnie eksterminujemy rywali, ale skrypty – jeśli uda nam się dotrzeć do określonego punktu na mapie, program przestanie podsyłać nowych chłopców do bicia. Niby to samo mamy w serii Call of Duty, ale tam nie przeszkadza to aż w takim stopniu, bo rozgrywka jest zdecydowanie bardziej płynna, a respawny mniej nachalne. Jakby tego było mało, Homefront pozostawia sporo do życzenia w temacie mechaniki walki. Kompletnie nie czuć tutaj broni – niemal ze wszystkich pistoletów i karabinów pruje się praktycznie tak samo. W trakcie gry ważniejszą kwestią jest więc nie rodzaj pukawki, ale liczba nabojów w magazynku.
O pomstę do nieba woła także oprawa wizualna. Co z tego, że na mapach mamy dużo obiektów, na których można zawiesić oko, skoro efekt psuje bardzo słabo wykonanie – aż trudno uwierzyć, że tak mizerny rezultat uzyskano na Unreal Engine 3. Poziom grafiki prezentuje się dwie klasy niżej od Medal of Honor, a z nowymi odsłonami Call of Duty w ogóle nie ma porównania, choć te ostatnie napędza reanimowany w kółko staruszek. Nie każda strzelanina musi wyglądać co najmniej tak dobrze jak Crysis, ale w 2011 roku wymagam przynajmniej minimum przyzwoitości – gdy patrzę np. na ogień w Homefroncie, przypominają mi się tytuły wydane dziesięć lat temu. Jeśli zaś chodzi o budowę plansz, to bieganie po nich dałoby się jeszcze przeboleć, gdyby nie wysyp niewidzialnych ścian. Nic tak nie irytuje jak sztuczne blokady i to w miejscach, gdzie teoretycznie ich być nie powinno. Tutaj autorzy gry ewidentnie się nie popisali.
Podsumowując, Homefront w singlu to duży zawód. Autorzy mieli naprawdę fajne pomysły na kampanię, udało im się stworzyć świetny klimat, a także pokazać krzywdę zwykłych ludzi, to często pomijane i zarazem najsmutniejsze oblicze wszelkich konfliktów zbrojnych. Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy kompletnie położyli realizację – ta gra jest po prostu niedopracowana. Nie ma tu ani jednego elementu, do którego nie można byłoby się przyczepić, wszystko wymaga mniejszych lub większych przeróbek. Jakby tego było mało, Homefront jest brzydki, krótki i w wielu aspektach nie wytrzymuje porównania z konkurencją.
Nieco lepsze wrażenie sprawia multiplayer, choć początkowo może się wydawać, że jest on dość ubogi. Homefront oferuje tylko dwa podstawowe warianty rozgrywki (deathmatch drużynowy i kontrola) plus ich odpowiedniki w trybie Urodzony dowódca. Ten ostatni jest o tyle interesujący, że program na bieżąco ocenia działania uczestniczących w starciach żołnierzy i premiuje tych najefektywniejszych rozmaitymi bonusami, znacznie ułatwiającymi przeżycie na placu boju. Rywale również otrzymują pomoc - pozycja najlepszych graczy zostaje ujawniona na mapie, więc odnalezienie siejących zamęt delikwentów staje się znacznie prostsze.
Tryb rozgrywki wieloosobowej w Homefroncie jest ciekawy również z innego względu. Oprócz obowiązkowych dziś punktów doświadczenia, uczestnicy sieciowej rywalizacji otrzymują też za swoje działania dodatkowe punkty, które pozwalają kupić wyposażenie, w tym pojazdy i maszyny latające. Ciężki sprzęt jest tu w powszechnym użyciu, dlatego zabawa szybko nabiera rumieńców i stanowi miłą odmianę po kontakcie z innymi strzelaninami nastawionymi na wartką akcję, np. z Modern Warfare 2. Mnie w każdym bądź razie zaciekawił on na tyle, że z pewnością poświęcę mu więcej czasu.
I to w zasadzie wszystko co mogę napisać o Homefroncie. Gra jest bardzo nierówna – z jednej strony mamy tu obiecujący tryb multiplayer, z drugiej kompletnie położoną kampanię, nie dość że króciutką, to na dodatek bardzo niedopracoaną. Jeśli pracownicy Kaos Studios przestaną obrażać się na cały świat i zapewniać wszystkich dookoła, jakież to cudeńko udało im się stworzyć, a zamiast tego wezmą się ostro do roboty i poprawią zapowiadaną już kontynuację, Homefront 2 może okazać się naprawdę wielkim hitem. Droga do sukcesu jest jednak daleka.