Jeszcze kilkanaście godzin temu byłem święcie przekonany, że kupując w sklepie grę na fizycznym nośniku, otrzymuję produkt kompletny – tzn. taki, który po obowiązkowej instalacji programu z płyty, pozwala w spokoju rozkoszować się tym, co przygotowali jego twórcy. Dziś niestety okazało się, że są od tej reguły smutne wyjątki, a jednym z nich jest Homefront – najnowsza strzelanina firmy Kaos Studios, za której wydanie w Polsce odpowiada CD Projekt.
Według informacji widocznych na pudełku, Homefront wymaga 10 GB wolnego miejsca na dysku twardym. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie jeden szkopuł. Po rozpoczęciu procesu instalacji aplikacja kopiuje z płyty zaledwie połowę danych, a potem zupełnie nieoczekiwanie pałeczkę przejmuje Steam. Po co? Żeby pobrać z sieci kolejne 5 GB danych! Oczywiście CD Projekt o takich praktykach powiadomić nikogo nie raczył. Na pudełku nie ma stosownej informacji o konieczności dociągnięcia połowy programu z Internetu, nie ma też jej w instrukcji.
Jeszcze niedawno na problem w ogóle nie zwróciłbym uwagi. Dysponowałem potwornie szybkim łączem, więc wszystkie gry ze Steama pobierały się w kilka, góra w kilkanaście minut. Teraz jednak czasy się zmieniły. Po przeprowadzce wegetuję na dwóch megabitach i na razie nie ma opcji, żeby to zmienić. Konieczność ściągnięcia 5 GB danych sprawi, że w Homefronta zagram najwcześniej w sobotę. Nie tego oczekiwałem kupując grę w sklepie.
Problem został zasygnalizowany na zachodnich forach, więc nie jest to wyłącznie kwestia polskiej wersji. Nie zmienia to jednak faktu, że z czystej przyzwoitości o takich rzeczach powinno się klienta poinformować. Szkoda, że tradycyjnie nikt nie miał do tego jaj i po raz kolejny zwyciężyła postawa "grunt to sprzedać, a resztę mam w dupie". Smutne, ale prawdziwe.
Nikt nie lubi być nabijany w butelkę. Ja również. Źle zaczęło się moje spotkanie z Homefrontem. Oby potem było lepiej.