Użyję takiego prostego skojarzenia, że zespół Lipali jest dla Illusion tym, czym Stone Sour jest dla Slipknota. Oba te zestawy to kontrast muzyki alternatywnie rockowej z czymś dużo cięższym i w obu pierwsze skrzypce gra niezwykły głos piekielnie zdolnego wokalisty. Lipali wracają właśnie po 4 latach przerwy (to naprawdę już tyle?) z szóstym albumem, którego recenzji w polskim internecie jest jak na lekarstwo. A szkoda, bo Mosty, rzeki, ludzie to fajna płyta o której można napisać kilka miłych słów.
Lipali podążają tą samą drogą, co ich wielu bardziej znanych, zagranicznych kolegów. Z wiekiem łagodnieją, szukają ciekawszych dźwięków, próbują wyrwać się z jazgotu. Raz wychodzi to lepiej, raz gorzej, ale już poprzednia płyta ekipy dowodzonej przez Tomka Lipnickiego pokazała trochę bardziej różnorodne oblicze. Wtedy do składu doszedł "ten czwarty". Tym razem zmienił się basista. Czy Lipali też się zmieniło?
Z zespołem Lipali po raz pierwszy zetknąłem się niemal dekadę temu, kiedy przypadkiem udało mi się obejrzeć kawałek koncertu zamykającego którąś tam z kolei edycję koszalińskiego festiwalu Generacja. Niewielki namiot, spory tłum i trzech facetów na małej scenie, którzy hałasowali jak cała armia metalowych hardkorowców. Jasne, Tomek Lipnicki już miał renomę i fanów wychowanych na płytach Illusion, ale dla mnie była to nowość. Spodobało mi się, kupiłem album Bloo i zostałem tzw. sympatykiem. W miniony piątek miała premiera nowego krążka grupy, więc wypada skrobnąć o nim dwa zdania. Lipali - Fasady. Zapraszam!