Użyję takiego prostego skojarzenia, że zespół Lipali jest dla Illusion tym, czym Stone Sour jest dla Slipknota. Oba te zestawy to kontrast muzyki alternatywnie rockowej z czymś dużo cięższym i w obu pierwsze skrzypce gra niezwykły głos piekielnie zdolnego wokalisty. Lipali wracają właśnie po 4 latach przerwy (to naprawdę już tyle?) z szóstym albumem, którego recenzji w polskim internecie jest jak na lekarstwo. A szkoda, bo Mosty, rzeki, ludzie to fajna płyta o której można napisać kilka miłych słów.
Lipali podążają tą samą drogą, co ich wielu bardziej znanych, zagranicznych kolegów. Z wiekiem łagodnieją, szukają ciekawszych dźwięków, próbują wyrwać się z jazgotu. Raz wychodzi to lepiej, raz gorzej, ale już poprzednia płyta ekipy dowodzonej przez Tomka Lipnickiego pokazała trochę bardziej różnorodne oblicze. Wtedy do składu doszedł "ten czwarty". Tym razem zmienił się basista. Czy Lipali też się zmieniło?
Mosty, rzeki, ludzie to intrygujący zestaw 10. nowych kompozycji (albo 11. jeśli wliczamy w to krótki bonus w wydaniu CD), który początkowo napawał mnie lękiem. Wszystkiemu winien singlowy Kim jestem?, który należy do tej kategorii radiowych utworów z jednej strony pomału wwiercających się w ucho, a z drugiej strasznie takich sobie. Szkoda, że na pierwszy ogień poszedł numer poniżej możliwości chłopaków, tak bardzo "eska" a nie "antyradio"*, że się zasmuciłem. Tekst fajny, owszem, ale ja zawsze nad zawartość tekstową przedkładam muzykę, a w tym wypadku jest słabo.
Żeby nie było, że to lekkość pierwszego singla jest tak odpychająca. Na Mostach... sporo jest spokoju i zadumania. Otwierający płytę Będzie dobrze bardzo miło buja i jest typem pogodnej piosenki, obok której stanę bez wstydu. Melancholijne PA to również spokojny utwór, ale jest jednym z lepszych na płycie. Nieco mroczne, basowe zwrotki, mocniejszy refren, gościnna trąbka pojawiająca się w połowie... Świetny kawałek! Łagodne i milusie są Trzy serca (napisane z okazji kumulacji narodzin potomków - zrozumiała jest ta stylistyka), w których bajkowe zwrotki kontrastują z rozwrzeszczanym refrenem. Świat upada też należy do tych "radiowszych" numerów - przekaz mądry, prosty, ale sam utwór brzmi trochę jak zmarnowany potencjał, oczekiwałem większych wrażeń. Finałowy numer, zbudowany według zasady cicha zwrotka, głośny refren, godnie wieńczy dzieło.
Ale, ale! Ci, którzy oczekują od Lipali czegoś mocniejszego, niech się jednak nie smucą. Panowie nadal w ryj dać mogą dać. Stoimy na ramionach skał, mimo niezbyt szatańskiego, chóralnego zaśpiewu "pa pa pa", czarują pracą gitar i zacnym rytmem, Zapasy w błocie śmiało idą w stronę spuszczonych ze smyczy gitar i mocnego finału, a najbliższe temu, co zespół Lipali pokazywał dekadę lub więcej temu, są Ocalimy nas (ach, szybki jest!) i Od brudu (to prawdziwy muzyczny walec ocierający się o metal z bardzo fajnym, niemetalowym intro).
Mosty, rzeki, ludzie to dobry album do wielokrotnego smakowania. Wszystko, nawet te słabsze kawałki, zyskuje dodatkowy poziom jakości, dzięki niezmiennie fantastycznie chropowatemu głosowi Lipy, a od strony produkcyjnej trudno się do czegokolwiek przyczepić. W przeciwieństwie do polskich filmów, polskie płyty brzmią dobrze i słychać wszystko to, co ma być słychać. Pierwszy kontakt z całością nowego materiału miałem w wersji koncertowej (Lipali na żywo są w wyśmienitej formie!) i wersje studyjne początkowo brzmiały mniej soczyście. Z czasem jednak wszystko wskoczyło na swoje miejsce. No, prawie wszystko, ale siedem, w porywach do ośmiu, dobrych numerów to przecież i tak zacny wynik.
*Dyskusja na temat tego, czy w Polsce w ogóle jest jeszcze radio, które gra coś fajnego przed 23, to temat na inny tekst.