Poetycka gra czy też poemat FPP? Trudno powiedzieć, czym właściwie jest Dear Esther, niezależna produkcja studia thechineseroom, która w tegoroczne walentynki zadebiutowała na Steam-ie. Jest to pozycja bez wątpienia urodziwa, oryginalna i intrygująca. Ale czy grywalna?
Cóż... trudno rozpatrywać grywalność tytułu, którego przynależność do królestwa gier jest kwestią mocno wątpliwą. Co to bowiem za gra, w której interakcja z otoczeniem jest praktycznie zerowa, cele są nieokreślone a nasza rola ogranicza się do spacerowania, patrzenia i słuchania? Jesteśmy tu bardziej widzem, niż uczestnikiem. Jest to raczej nowela, która pozwala nam ujrzeć przedstawiony świat oczami narratora. Nie grywalność więc trzeba tu przede wszystkim oceniać, a wrażenia estetyczne i to, czy opowieści udało się nas poruszyć. No właśnie - udało się? Na to pytanie - jak na wszystkie, które prowokuje Dear Esther - nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Forfitery to mini-felietony. Mniejsze od Rojopojntofwiu, ale większe od Szybkiej rozkminy.
Współczesna sztuka obejmuje twórczość artystów, którzy z wyjątkiem nielicznych zaczęli działać ponad trzydzieści lat temu i nadal się rozwijają. Przy okazji przeglądu sztuki lat ’80 zarówno przedstawia się historię, jak i pokazuje wpływy przewijające się w latach ’90 i później. W pewnym sensie przeszłość może przeminęła, ale w innym aktywnie istnieje, tak jak każdy nowy trend artystyczny wywodzi się z poprzednich kierunków lub stanowi ich adaptację. W tym sensie i w tym duchu, teraz, gdy lata ‘90 także przeniosły się do przeszłości, stawiamy sobie pytanie – co może czekać sztukę w przyszłości? Czy szok ma być jedynym motywem przewodnim w dotarciu do potencjalnego widza?