Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Joss Whedon mimo wszystko spróbował. I choć rzeka rzeczywiście się zmieniła, to jednak wygląda podobnie. Jest przy tym szersza, dłuższa, bardziej zakręcona i z jakiegoś dziwnego powodu niesłychanie wybuchowa. Avengers z 2012 roku to film, który w godny sposób ukoronował pierwszą fazę Marvel Cinematic Universe. Dobrze znani bohaterowie spotkali się podczas wspólnej eskapady i zarobili masę komplementów oraz dolarów. Czas Ultrona miał zadanie trudniejsze, ale mimo wszystko się udało. Oj, jak strasznie się udało!
Avengers: Czas Ultrona jest filmem skrojonym pod fanów. Miłośnicy Marvela umrą szczęśliwi z powodu sensorycznego przeładowania. Z kolei sceptycy będą narzekać m.in. na głównego złego czy na przerysowany nadmiar absolutnie wszystkiego w tym filmie. Ale zdecydowanie lepiej jest stać po stronie miłośników, bo wtedy zabawa podczas seansu jest przeogromna, dorównująca (a w kilku miejscach przewyższająca) pierwszym Avengersom. Jeśli nie cieszyliście się podczas oglądania poprzednich wyczynów marvelowskich superbohaterów, to nie macie tu czego szukać (poza pretekstem do przypomnienia wszystkim, jaki to Marvel jest plastikowy i dziecinny). Czas Ultrona to ożywiony komiks pełną gębą, bez silenia się na klimat szpiegowski (Zimowy żołnierz) czy np. epicko-rycerski (Thor).
Panie, Panowie - przyznaję się bez bicia i zastraszania: nieczęsto w kinie bawię się aż tak dobrze, jak na wczorajszym seansie Domu w głębi lasu. W tym roku zdarzyło się to tylko na Nietykalnych i Odlotach Cheyenne'a (bo słowo "zabawa" nie do końca pasuje do świetnych, ale wywołujących inne emocje: Dziewczyny z tatuażem, Róży czy Wstydu). Dom w głębi lasu to piekielnie pomysłowa i niezwykle satysfakcjonująca laurka dla horroru oraz jego miłośników. Rzecz, której żadnej szanujący się pochłaniacz amerykańskiej rozrywki nie powinien ominąć.