Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Joss Whedon mimo wszystko spróbował. I choć rzeka rzeczywiście się zmieniła, to jednak wygląda podobnie. Jest przy tym szersza, dłuższa, bardziej zakręcona i z jakiegoś dziwnego powodu niesłychanie wybuchowa. Avengers z 2012 roku to film, który w godny sposób ukoronował pierwszą fazę Marvel Cinematic Universe. Dobrze znani bohaterowie spotkali się podczas wspólnej eskapady i zarobili masę komplementów oraz dolarów. Czas Ultrona miał zadanie trudniejsze, ale mimo wszystko się udało. Oj, jak strasznie się udało!
Avengers: Czas Ultrona jest filmem skrojonym pod fanów. Miłośnicy Marvela umrą szczęśliwi z powodu sensorycznego przeładowania. Z kolei sceptycy będą narzekać m.in. na głównego złego czy na przerysowany nadmiar absolutnie wszystkiego w tym filmie. Ale zdecydowanie lepiej jest stać po stronie miłośników, bo wtedy zabawa podczas seansu jest przeogromna, dorównująca (a w kilku miejscach przewyższająca) pierwszym Avengersom. Jeśli nie cieszyliście się podczas oglądania poprzednich wyczynów marvelowskich superbohaterów, to nie macie tu czego szukać (poza pretekstem do przypomnienia wszystkim, jaki to Marvel jest plastikowy i dziecinny). Czas Ultrona to ożywiony komiks pełną gębą, bez silenia się na klimat szpiegowski (Zimowy żołnierz) czy np. epicko-rycerski (Thor).
Produkcja Whedona łączy ze sobą kilka wątków: mamy efekt eksperymentów Hydry, czyli ulepszonych ludzi, mamy wątek kosmiczny i mamy oczywiście samego Ultrona, sztuczną inteligencję, która chcąc dobrze robi bardzo źle. To ostatnie jest oklepanym motywem, ale nie ma co się na twórców gniewać - to było wiadome od bardzo dawna, a fabularne zawiązanie i rozwiązanie akcji okazało się bardzo zgrabne. Po kolejnej spektakularnej (ale męczącej i trudnej) akcji Avengersów w głowie Tony'ego Starka pojawia się pomysł: a gdyby tak wszystkie potencjalne zagrożenia dla Ziemi, wliczając w to ufoludy, rozbijały się o swoistą tarczę ochronną, która pozwoli superherosom w końcu trochę odpocząć? Bez konsultacji z kolegami przeprowadza testy na zdobycznej technologii, a efektem jest Ultron. AI, które błyskawicznie się rozprzestrzenia zdobywa całą wiedzę (jest więc to "bad guy" w chmurze), jaką może, a z racji młodego wieku i niedojrzałości opacznie rozumie swoją misję. Czyli trzeba będzie znowu walczyć.
Mocnych stron ten film ma mnóstwo. Zaczyna się rewelacyjną, trwającą 10 minut niemalże bondowską sceną (bo dopiero po niej pojawia się tytuł), która od razu pokazuje to, co najlepsze: zgraną drużynę bohaterów robiącą malowniczą zadymę, również z wykorzystaniem jednego, długiego ujęcia, które ma zawstydzić podobną sekwencję pokazaną podczas nowojorskiej bitwy w pierwszych Avengersach. I zawstydza! A jeśli o walkach mowa, to późniejsze potyczki ze starciem Hulka i Hulkbustera oraz finałowym naparzańskiem wszystkich ze wszystkimi na czele są naprawdę widowiskowe i świetnie zaaranżowane tak wizualnie, jak choreograficznie. No i najważniejsze: widać, co się dzieje na ekranie!
Idąc dalej: pozornie plastikowi chłopcy i dziewczyna z dzielnego zespołu superbohaterów mogą pokazać trochę więcej siebie, co z kolei prowadzi do tarć i potyczek w drużynie (pięknie rzucone podwaliny pod Civil War). Nadal są to proste postacie, ale próba nadania głębi Czarnej wdowie czy Starkowi wcale nie wypada śmiesznie. Bardzo cieszą nowe nabytki: Vision to prawdziwy boss. Wymiatacz. Mistrz. Zaś rodzeństwo ulepszonych, czyli Pietro "Quicksilver" Maximoff i Wanda "Scarlett Witch" Maximoff w udany sposób odświeżają paletę możliwości Avengersów. Nawiasem mówiąc nowy Quicksilver broni się w obliczu tego znanego z X-Menów. Jest przy tym nawet ciekawszy, bo męczy się i w ten sposób ukręca łeb teoriom powstałym po premierze Przeszłości, która nadejdzie: tamten Quicksilver spokojnie mógł wygrać cały film, ten nie. I super.
W Czasie Ultrona dużo czasu ekranowego zyskał Hawkeye, który momentalnie stał się jednym z większych zakapiorów (a mając na uwadze jego brak prawdziwych mocy, to kto wie, czy nie największym) w drużynie dobrych. To też mocna strona tego filmu. Poza oczywistymi sprawami, jak szeroko rozumiana wizualna orgia, bardzo poprawny soundtrack czy solidnie utrzymywane tempo przez całe ponad 2,5 godziny trwania filmu (nie czuć tego, serio), bardzo sprawdza się humor. Czas Ultrona to zaskakująco zabawny film - Joss Whedon pokazuje talent do pisania dobrych dialogów i aranżowania wesołych momentów (młot Thora jest bohaterem kilku z nich).
No i w końcu jest Ultron. Kontrowersyjny, bo zachowujący się jak diva. Groźny, potężny, ale sarkastyczny i dysponujący kilkoma niezłymi odzywkami. Ewidentnie ktoś mający nierówno pod sufitem, ale będący przy tym ciekawym odbiciem samego Starka. Nie zrealizowały się obawy o tzw. placeholder villain. Ultron nie jest tylko tymczasowym złoczyńcą (bo tak na dobrą sprawę takowymi są wszyscy ci, których spotkają Avengersi przed Thanosem), jest wymagającym przeciwnikiem i piekielnie klimatyczną postacią, w czym główna zasługa Jamesa Spadera. Ten głos. Ten jego głos. Och, ten głos... Sporo opinii, na które się natknąłem, negatywnie ocenia postać Ultrona. Własnie za to, że jest zbyt zabawny i groteskowy, a za mało straszny. Fakt, nie jest to Loki, ale radzi sobie lepiej niż Malekith czy Ivan Vanko.
James Spader nie jest na szczęście jedynym naprawdę grającym aktorem w tym filmie. Znani i lubiani panowie nie chodzą poniżej solidnego poziomu, Scarlett Johansson ma okazję zagrać coś więcej, niż zamkniętą w sobie zabójczynię, zaś Elizabeth Olsen jest jak zawsze super i cieszy wielce, że będzie nam dane oglądać ją dłużej. Ba, nawet Aaron Taylor-Johnson zdołał wyjść z post-godzillowego dołka i stworzyć postać. Dzieje się!
Czyli co, Czas Ultrona to najlepszy film świata? Mogłoby się tak wydawać, ale mimo wszystko nie jest idealnie. Film jest potężny, przebogaty i choć przez zdecydowaną większość czasu wszystko jest super, to czuć przesyt. Gościnnych występów jest sporo, ale przynajmniej jeden nie jest do niczego potrzebny. Fakt takiego, a nie innego umieszczenia historii w chronologii uniwersum zabiera trochę mocy finałowi (wszak to tylko kolejny dzień w pracy), zaś rozkrok między "hej, jesteśmy super zabawni" a "zastanówmy się nad istotą bycia człowiekiem" może budzić grymas. Jednych będą takie rzeczy drażnić bardziej, innych mniej, ale trzeba je odnotować.
Moja ogólna ocena jest taka: wow. Avengers: Czas Ultrona to świetny dodatek do dobrze rozwijanego Marvel Cinematic Universe. Pełna rozmachu, pasji, humoru i akcji przygoda z lubianymi bohaterami. Przy okazji zakrada się myśl: skoro środek wielkiej historii jest TAK WIELKI, to jak będzie musiał wyglądać finał? Będzie obrzydliwie ogromny. Mam więc obawę, czy aby za jakiś czas po spożyciu kolorowego pokarmu filmowego nie pojawi się niestrawność?
Więcej o Czasie Ultrona w podcaście Hammerzeit.
Godzina wyjaśniania, dlaczego film jest dobry. Zapraszam :)