Jestem wielkim fanem oryginalnego Homeworlda, jego kontynuacji, nieco zapomnianego Cataclysm i świetnego remake'u z zeszłego roku. Gdy więc jakiś czas temu Shipbreakers, średnio zapowiadający się pustynny RTS nastawiony na multiplayera, został w magicznych biznesowych trybach przemianowany na nastawiony na kampanię dla jednego gracza prequel Homeworlda, byłem bardzo zadowolony. A po zagraniu w gotowe Deserts of Kharak nadal jestem zadowolony.
28 września 1999 roku premierę miała gra Homeworld, która wprowadziła do gatunku RTS tyle nowości i klimatu, że po dziś dzień trudno szukać innej propozycji będącej równie nowatorską i grywalną (poza Homeworld: Cataclysm i Homeworld 2, ma się rozumieć). Gdy myślę o szufladce "strategia czasu rzeczywistego", to z pełną mocą stwierdzam, że dzieło Relic Entertainment leży na samym jej szczycie, ex-aequo z serią StarCraft. Wszyscy wiedzą, że gry Blizzarda są czadowe, więc Homeworld musi być równie czadowy (jeśli nie bardziej). Zaparzcie sobie herbaty, włączcie nastrojową muzyczkę, kolega autor będzie wspominał.
Wszystko zaczęło się od wersji demo umieszczonej na jednej z płyt dołączonych do CD-Action (magazyn po kilku latach zresztą wrzucił Homeworlda w pełnej wersji - robię ukłon w stronę redakcji), która pozwoliła ujrzeć geniusz produkcji studia Relic Entertainment. Klimat! Rozmach! Grafika! Genialne założenia gameplayowe! Nic, tylko pisać słowa zakończone wykrzyknikami.