Jeszcze nigdy określenie „mieszane uczucia” nie było miało tak usprawiedliwionego zastosowania, jak w przypadku opisu konferencji PlayStation Meeting 2013. Nie byłem w swoich wrażeniach odosobniony, natomiast jeżeli ktoś miał inne zdanie, to raczej skłaniał się ku „Cóż za porażka...”.
Najpierw była euforia, bo to przecież kolejna generacja. Potem rozczarowanie – bo za mało gier, bo szału nie ma. Następnie refleksja, że to przecież ma ręce i nogi. A później przyszło olśnienie – Sony samo podało rozwiązanie, na samym początku konferencji. PlayStation 4 to pecet. Nawet nie pecet przyszłości. To pecet teraźniejszości, po prostu bardzo high-endowy.
Hucznie zapowiadana impreza Sony w Nowym Jorku zakończyła się parę godzin temu, a ja wciąż nie mogę pozbierać swoich myśli. W końcu to konsola właśnie tej firmy odpowiedzialna jest za niemal całe moje dzieciństwo – ten kochany „szaraczek”, który wciąż dumnie pręży swoją klatę na półce za moimi plecami, nabyty wieki temu za tłusty, komunijny hajs. Trudno jest więc nie podejść do całej sprawy z dużą dozą sentymentu i emocjonalnego ładunku, w szczególności, gdy bliska mi firma nie radziła sobie ostatnio na rynku zbyt zdrowo. Sony zdaje się jednak nie oglądać za siebie i w końcu, po miesiącach spekulacji i plotek, ogłasza PlayStation 4. Czy przyszłość kryje w sobie nadzieję i koniec ciągłego bycia „pod kreską?”