Stetryczała growa awangarda - Łosiu - 17 sierpnia 2010

Stetryczała growa awangarda

Niemal codziennie na przeróżnych forach dyskusyjnych przeczytać możemy biadolenia starszych stażem graczy, że dzisiejsze gry to już nie takie jak dawniej, proste jak budowa cepa i w ogóle nie wymagają żadnego wysiłku. Wspominają miesiące spędzone przy z dawna zapomnianych strategiach, rolplejach czy platformówkach bez możliwości save’a w dowolnym momencie. Nudzą i nudzą po czym przychodzą skonani do domu po wyczerpującym dniu pracy, by po małej przepychance z zawsze ukochaną rodziną siąść choć na jedną godzinę przy najnowszym „crapie” i oderwać się od rzeczywistości, a po tygodniu dobrej zabawy oznajmić z dumą światu, że skończyli taki a taki tytuł. Oczywiście dodając też, że tak w ogóle to był poniżej ich możliwości intelektualnych, percepcji itd itp. generalnie branża schodzi na psy i traktuje ludzi jak debili.

Z kolei gdy już jakiś deweloper tak zbajeruje wydawcę, że ten zdecyduje się sfinansować mu produkcję pewnej kobyły, to po miesiącach wyczekiwania i kilku godzinach eksploracji stworzonego świata dochodzą do wniosku, że to za bycze na posiadane możliwości czasowe i odkładają grą na półkę z myślą – super, ale może na emeryturze… Jak dożyję.

Co wybierasz? 200 żmudnych godzin z tym?

I tak koło się zamyka. Żyją wspomnieniami o czasach, gdy przemysł growy dopiero raczkował i nikt nie traktował dwuwymiarowych wytworów poważnie, nikt poza właśnie nimi, awangardą, grupką całkowicie niezrozumiałych nastolatków i studentów. Problem w tym, że czas leci, niegdysiejsi młodzieniaszkowie dorośli, a średnia wieku typowego gracza wzrosła nagle z 18 do 30-kilku lat życia. Zmienił się też obraz całej branży, a także oczekiwania względem tego co ma zapewniać dobra gra – czyli kilka godzin pasjonującej, ale i maksymalnie odstresowującej i satysfakcjonującej rozgrywki... Zaraz zaraz. Czyli dokładnie tego co nasi zaawansowani już wiekiem młodzieniaszkowie oczekują po pracy.

Czy 10 ekscytujących z tym?

Tak tak, ja także zaliczam się do tej oldboyowej grupy i w chwili refleksji dochodzę do wniosku, że wydawcy tworzą dokładnie to czego oczekuję. Nie mam już czasu na to by przez pół roku zgłębiać tajniki pierwszej Cywilizacji, czy tygodniami pałętać się labiryntach Eye of the Beholder czy Lands of Lore. Teraz wysupłanie 20 godzin na Dragon Age czy tych 10 na Mass Effecta to pełnia szczęścia, a do tego godziny te naładowane są dużą dawką rozgrywki, skonstruowanej waśnie tak, by nie zanudzić odbiorcy. Ba mało powiedzieć, że moją przygodę z Empire: Total War, a jestem zagorzałym fanem, zakończyłem na jednej potyczce na poziomie v.hard trwającej blisko 50 godzin i od tej poty czuję się tak zmęczony, że patrząc na stojącego na półce Napoleona mówię sobie – może jutro...

Puenta? Przestańcie biadolić! Dostajecie dokładnie to czego oczekujecie i cieszcie się tym.

A ja tym czasem wracam do przypalania zielonych tyłków w Warhammer Online :)

Łosiu
17 sierpnia 2010 - 20:15