To nie jest kraj dla rewolwerowców - promilus - 4 czerwca 2014

To nie jest kraj dla rewolwerowców

promilus ocenia: Red Dead Redemption
100

Western, w którym klimat melancholii, a nie akcja gra pierwsze skrzypce. Opowieść o ludziach, którzy przypominają wędrowców z przeszłości. Zupełnie nie pasują do czasów, w których przyszło im żyć. To nie film. To Red Dead Redemption. Jedna z najlepszych pozycji na X360 i PS3.

Przy grze, która zebrała już i tak wiele pozytywnych opinii graczy i recenzentów, dobrze zacząć od minusów. Problem w tym, że osobiście ich nie dostrzegam. Nie ma sensu silić się, by wymyślić cokolwiek, bo byłoby to coś na zasadzie “eee może bohater miał za duży kapelusz?”. Klimat RDR kupił mnie od napisów początkowych do samego końca, który właściwie nigdy nie następuje. Powiecie: no tak, sandbox. Odpowiem: i tak i nie. Rockstar pomysłowo i zarazem epicko kończy fabułę, że jeszcze przez jakiś czas po niej z chęcią obserwujemy upadek dzikiego zachodu.

Red Dead Redemption byłoby zupełnie inną grą, gdyby zostało osadzone 50 lat wcześniej, gdy nikt nie myślał, że konie zostaną zastąpione przez samochody, a honorowe rozwiązania i celne strzały pokonane przez urzędników państwowych. To dzięki temu, że obserwujemy schyłek pewnej epoki, RDR ma tak wspaniały klimat. Przewodnikiem po początku XX wieku jest John Marston, były członek gangu, który szantażowany przez władze musi odnaleźć swoich dawnych kolegów. Nadal działają oni poza prawem i są jednymi z ostatnich łotrów w starym stylu.

Razem z naszym przewodnikiem przemierzamy południe USA, gdzie zdecydowanie więcej prerii niż zabudowań. Odwiedzamy także Meksyk w trakcie rewolucji, by na koniec zawitać do górzystych i zalesionych terenów z jedynym dużym miastem, które jeszcze raz przypomina o nadchodzących czasach, gdzie rewolwerowcy są już niepotrzebni. Ich miejsce jest w książkach historycznych i na cmentarzu. Przeszkadzają tylko w budowaniu nowego wspaniałego świata.

RDR jest gotowym materiałem na dobry film. Rockstar tradycyjnie już załączył cutscenki, które można wprost przenieść do kina. Razem z bohaterami. Sam Marston jest zmęczonym życiem kowbojem, który próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Liczne postacie, które po drodze spotyka nie pozwalają o sobie zapomnieć. Najjaśniej świecą jego dawni koledzy, a dzisiaj przeciwnicy. Tak napisanych bohaterów nie powstydziłby się niejeden doświadczony scenarzysta. Do końca nie mamy pewności, kto tu tak naprawdę jest gorszym bandziorem. Cyniczni stróże prawa czy prostolinijni gangsterzy.

Red Dead Redemption nie zapomina jednak, jak niektóre gry, że jest właśnie grą, a nie interaktywnym filmem. Napisać, że to GTA na dzikim zachodzie to mało. Dzisiaj powinniśmy mówić, że GTA V to Red Dead Redemption 100 lat później. Rockstar, który właściwie nie zalicza wpadek i tym razem wypuścił tytuł nie tylko z niepowtarzalnym klimatem, ale i niesłychaną grywalnością. Dość powiedzieć, że pomimo możliwości przenoszenia się z jednego końca mapy na drugi, ja z reguły wolałem przejechać ten odcinek konno. Po drodze można spotkać nieznajomego, który będzie miał dla nas zadanie, pomóc w odzyskaniu skradzionego konia, wpaść w zasadzkę bandziorów, zostać wyzwanym na pojedynek czy też zwyczajnie podziwiać piękne krajobrazy, zrywać kwiatki i zapolować na zwierzynę.

Misje fabularne, od pierwszej do ostatniej, nie różnią się tylko liczbą przeciwników. Zaczynamy od zaganiania bydła i łapania na lasso dzikich koni. I w ogóle nie ma w tym nudy. Tego rodzaju misje zresztą później także powracają. Samo strzelanie do przeciwników to też sama przyjemność. Mamy do dyspozycji wiele rodzajów broni, opcję spowolnienia czasu, możliwość korzystania z osłon.

Jak to u Rockstara bywa, gra jest długa, ma wiele misji głównych, pobocznych, minigierki, atrakcje takie jak krótkie filmy puszczane w miejscowych kinach. To wszystko nie nuży, jest wręcz idealnie wyważone i zróżnicowane. Kolejne lata mijają, a król westernów dalej zasiada na tronie. Ja jeszcze nie raz udam się do świata Red Dead Redemption. Świata, który umiera na naszych oczach, ale jakie to piękne umieranie jest!

promilus
4 czerwca 2014 - 19:51