Yooka-Laylee czyli powrót N64 - Danteveli - 17 kwietnia 2017

Yooka-Laylee, czyli powrót N64

Posiadanie Nintendo 64 było swego rodzaju koszmarem. Przynajmniej ja w wieku 10 lat miałem takie wrażenie. Nie chodzi tutaj o jakość gier, ale fakt ile kasy trzeba było na nie wydać. Posiadacze PC i PSX mogli zawsze przejść się na rynek i za jakieś dwie dychy kupić nowe gierki. Nowy tytuł na N64 to wydatek rzędu 300 a nawet 400 złotych w zależności od gry. Dla kogoś na utrzymaniu rodziców oznaczało to 2 może 3 gry w roku. Z tego powodu straciłem wiele perełek przeznaczonych na N64. Miałem jednak okazję zagrać w Banjo-Kazooie. Jaka ta gierka była fajna. Nawet dzisiaj mam ochotę na ogranie podobnej platformówki.

 Co wspólnego z Yooka-Laylee ma moje przynudzanie o zamierzchłej przeszłości? Pewnie niezbyt wiele. Zwłaszcza jak ktoś te 20 lat temu nie siedział w gierkach. Tylko wtedy trudno zrozumieć kontekst, który sprawia, że Yooka-Laylee przypadło mi do gustu. W końcu tytuł ten powstał dzięki nostalgii do tytułów Rare powstałych na Nintendo 64. Yooka-Laylee to twór dawnych pracowników legendarnego Rare, którzy za pomocą Kickstartera postanowili wskrzesić platformówki w stylu wspomnianego już Banjo-Kazooie. Ciekawy pomysł rozrósł się do niebotycznych rozmiarów i wylądowała w ostatnich dniach na rynku.

Nie jestem na 100% przekonany jak zabrać się za wyrażanie swojej opinii na temat Yooka-Laylee. Z jednej strony chciałbym napisać recenzję. Z drugiej jestem na to zbyt leniwy i wolę skoncentrować się na kwestiach, które przyciągnęły moją uwagę. W końcu nie wystawiam już cyferek i to co piszę nie jest recenzją, tylko moją subiektywną wrzutką o danej grze. W każdym razie ta część mojego mózgu, która tęskni za dawnymi czasami jest cholernie zadowolona. Yooka-Laylee jest dokładnie tym czego chciałem. Retro platformówka (nie platformówka od Retro bo to nie nowy Donkey Kong) która wpisuje się idealnie w to jak pamiętam dorobek Rare na Nintendo 64.

Podstawą zabawy jest zbieranie masy szmelcu pozrzucanego i pochowanego na sporych rozmiarów planszach. Zbieramy różne pióra, kartki i inne bajery po to by odblokowywać nowe umiejętności, plansze i sekcje odwiedzonych już map. Przemierzamy 5 sporych, otwartych poziomów naszpikowanych przedmiotami do zebrania. Od czasu do czasu walczymy ze schematycznymi bossami. To by było na tyle. Nie brzmi to może strasznie zachęcająco ale Banjo czy Donkey Kong 64 zapamiętałem jako maratony zbierania bzdetów. Yooka-Laylee wpisuje się dokładnie w ten schemat. Z mojego punktu widzenia nie jest to zarzut w stosunku do gry. Coś co można nazwać przestarzałą rozgrywką ja określiłbym jako klasyczne podejście do gatunku. Ma to swoje plusy i minusy. Wszystko zależy od naszej cierpliwości i odporności na sztuczne blokady.

Znajdowanie pierdół jest jedynym sposobem posuwania akcji do przodu. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to co najmniej dziwnym rozwiązaniem. To jest prawie tak jakby ktoś blokował nam możliwość parcia dalej poprzez jakieś dziwaczne wymagania. Osobiście nie mam z tym problemów ale nie czuję żeby rozwiązanie tego typu wzbogacało grę.

Gameplay jako całość jest solidny i reprezentuje to czego oczekiwałbym od platformówki w stylu gier sprzed 20 lat. Mamy masę ruchów specjalnych, które zdecydowanie ułatwiają eksplorację i walkę z przeciwnikami. Praca kamery jest dość uciążliwa ale daleko jej do koszmaru do jakiego zwykły mnie przyzwyczaić produkcje z minionej już epoki. Poruszanie się jest przyjemne i człowiek może naprawdę dobrze bawić się podczas poszukiwania znajdziek. Oczywiście wszystko zmienia się gdy szukamy przez 20 minut jakieś pierdoły.

Pograłem trochę w Yooka-Laylee i zdecydowałem się rzucić okiem na wpisy graczy na temat gry. Zdziwiła mnie fala krytyki, która powstała na bazie niezrozumienia czym miał być ten tytuł. Krytykowanie gierki za archaiczne rozwiązania miałoby sens gdyby nie to, że właśnie ten element był nam obiecany podczas zbierania funduszy na realizację projektu. Nie wiem jakie oczekiwania mieli niektórzy ale Yooka-Laylee jest dokładnie tym czym miało być - żerowaniem na nostalgii do minionych czasów i gierek z epoki kiedy 3D było czymś nowym. Wraz z tym założeniem w grze pojawia się masa denerwujących elementów. Potrafią one odebrać nam trochę radochy z rozgrywki. Jednak bez nich tytuł ten nie przypominałby produkcji z Nintendo 64. Pisze o tym dlatego, że trudno jest mi przyczepić się do twórców za podjęcie pewnej stylistyki. To tak jakbym krytykował japońskie gry za durne fryzury i głupiutki fanservice. Z drugiej strony Yooka-Laylee nie wyrasta ponad ten element. O ile sam całkiem dobrze bawiłem się przy tej gierce nie byłbym w stanie z czystym sercem polecić jej moim znajomym. Jest to jedna z tych produkcji, które lubi się pomimo wad i niedopracowań i siłą napędową jest nostalgia. Bez niej dostajemy coś pomiędzy dobrym a przeciętnym platformerem.

Jednak nagle nachodzi mnie kolejna szokująca myśl. Przecież nie każdy gra na konsolach Nintendo!!! Ten życiowy błąd okupiony jest brakiem znajomości znacznie lepszych platformówek 3D. Wtedy Yooka-Laylee staje się trochę bardziej kuszącą ofertą. W końcu konkurencyjne konsole i PC nie mają (legalnego) dostępu do gier z Mario. Dodatkowo konkurencja w tego typu grach nie jest zbyt wielka. To sprawia, że retro platformówka inspirowana Banjo staje się z automatu najlepszym wyborem.

Na koniec dnia Yooka-Laylee jest przyzwoitą gierką, która nie do końca pasuje do naszych czasów. Zbyt wiele archaicznych elementów sprawia, że tytuł ten będzie frustrował graczy nie przygotowanych na zbieranie miliona bzdetów i inne „klasyczne” rozwiązania.  

Danteveli
17 kwietnia 2017 - 08:45