Cartoon Network: Battle Crashers na Nintendo Switch - Danteveli - 17 listopada 2017

Cartoon Network: Battle Crashers na Nintendo Switch

Spory kawałek swojego dzieciństwa spędziłem w salonach gier. Ta forma rozrywki kojarzy się nierozerwalnie wozami Drzymały i wakacyjnymi wyjazdami nad morze. Niezliczone ilości żetonów wrzucanych do maszyn by zagrywać się w najróżniejsze tytuły. W salonach gier katowaliśmy głównie w strzelanki, bijatyki i chodzone bijatyki. Ten ostatni gatunek stracił na popularności wraz z nadejściem epoki 3D i popularyzacją slasherów. W każdym razie dawno nie miałem okazji posiedzieć przy gierce w stylu Cadillacs and Dinosaurs czy Final Fight. Dlatego premiera Cartoon Network: Battle Crashers na Nintendo Switch spotkała się z moim zainteresowaniem. Czy ten tytuł pozwoli mi na odtworzenie wspomnień związanych z przechodzeniem gierek takich jak The Punisher i Golden Axe?

Cartoon Network: Battle Crashers to prosta chodzona bijatyka z udziałem bohaterów z a najpopularniejszych obecnie seriali emitowanych na Cartoon Network. Postacie z tych produkcji z jakiegoś powodu trafiają do mieszanki własnych światów, gdzie muszą ubijać setki wrogów. Nie ma w tym zbyt wiele intrygującej fabuły ale czego można się spodziewać po mieszance rożnych seriali?

Zacznę od tego, że nie mam zielonego pojęcia na temat postaci i seriali, które pojawiają się w tym tytule. Adventure Time, The Amazing World of Gumball, Clarence, Regular Show, Steven Universe, czy Uncle Grandpa to kompletnie nie moja bajka. Tak naprawdę miałem jedynie minimalny kontakt z tym pierwszym serialem. Mogę niczym dziadek powiedzieć, że Cartoon Network reprezentowane przez ten tytuł nie jest moim Cartoon Network. Z tego powodu mogę powiedzieć, że Cartoon Network: Battle Crashers nie jest skierowane do mojego pokolenia lecz do młodszych graczy.

Cała gra to garstka map podzielonych na trzy części. Dwie plansze, gdzie nawalamy przeciwników przez kilka minut i walka z bossem. Przejście całości nie zajęłoby nam zbyt wiele czasu gdyby nie durny wymóg backtrackingu. Na każdej z map został „ukryty” przedmiot niezbędny do odblokowania jakiejś planszy. Używam cudzysłowu bowiem przedmioty te można odnaleźć tylko i wyłącznie wtedy kiedy gra nam na to pozwala. Dlatego co kilkanaście minut zmuszeni jesteśmy do powrotu do wcześniejszej planszy. Jakby tego było mało musimy również powtarzać level, gdzie mamy użyć danego przedmiotu. Takie sztuczne wydłużanie czasu rozgrywki jest strasznie denerwujące i potrafi napsuć krwi. Osobiście nie mam nic do ponownego odwiedzania wcześniej zaliczonych plansz by podbić wyniki albo odnaleźć sekrety. Jednak kiedy takie zachowanie jest na nas wymuszane przez jakąś bzdurę mam ochotę rzucić grą o ścianę.

Jeśli chodzi o samą rozgrywkę to mamy typowe chodzenie z lewej strony ekranu do prawej strony i zabijanie wszystkiego co stanie nam na drodze. Każdy z bohaterów pomiędzy którymi możemy przełączać się w dowolnej chwili posiada kilka specyficznych dla siebie ataków. Ciosy odblokowujemy wraz z postępami w grze. Każda z postaci musimy levelowac osobno za pomocą zbieranych przez nią kryształków. To sprawia, że szybko zacząłem koncentrować się tylko na dwóch postaciach i olewałem całą resztę naszej ekipy.

Battle Crashers to gierka zrobiona w dość leniwy sposób bo nie ma co liczyć nawet na jakieś proste combo czy wykonywanie sztuczek poprzez przełączne się pomiędzy postaciami w trakcie wykonywania ataków. Mamy prostotę przypominającą trochę oryginalne Golden Axe. Twórcy nie pokusili się o żadne ciekawe rozwiązania i zaoferowali nam coś co mogłoby równie dobrze wylądować na Google Play Store albo iTunes. Prosta mordobitka prawie nigdy nie jest zła. Przynajmniej tak mi się wydawało zanim zacząłem grać w ten tytuł. Może to wina tego, że w 2017 roku trudno wrócić do przedstawiciela gatunku, dla którego po prostu nie ma miejsca na rynku? Brak ciekawych rozwiązań i zero postępu w stosunku gier sprzed 30 lat sprawia, że trudno mi uwierzyć by zbyt wiele osób, które nie są fanami nowych seriali na Cartoon Network chciało zagrać w tą produkcję. Tryb co-op ratuję trochę sytuacje bo klepanie buziek z drugą osobą pod ręką jest zawsze fajne ale nie jest to żadna zasługa samej gry to po prostu naturalne zjawisko, ze z kimś gra się lepiej.


Cartoon Network: Battle Crashers sporo brakuje do miana dobrej gry. Mamy do czynienia z prostą gra oparta na klepaniu jednego czy dwóch przycisków. Zero finezji i polotu i kompletny brak jakiejś złożonej artystycznej wizji. Już na NESie można było spotkać bardziej rozbudowane chodzone mordobitki. Jednak muszę przyznać, że to proste klepanie wciągnęło mnie na tyle, że ukończyłem ten tytuł. Po części to efekt mobilności Switcha i tego, że poziomy w Cartoon Network: Battle Crashers trwają tyle co wypalenie jednej fajki. Innymi słowy jest to gra, która swoim poziomem zaangażowania przypomina telefonowe clcikery. To jednak wystarczyło by ktoś taki jak ja bawił się całkiem nieźle.

Mam wrażenie, że Cartoon Network: Battle Crashers jest produkcją skierowaną do innej grupy graczy. Prosty gameplay połączony z masą obcych mi postaci sprawiły, że zacząłem się zastanawiać czy to nie pora na posiadanie potomka. Wtedy miałbym kogo się zapytać o co chodzi z tymi bajkami i gdzie jest Johnny Bravo?

Danteveli
17 listopada 2017 - 10:26