Anime i horror to trochę ciężka sprawa. Osobiście jestem w stanie na palcach jednej ręki wyliczyć japońskie animacje, które mnie wystraszyły. Istnieje sporo niezłych antologii grozy ale większość z nich docenia się ze względów na walory estetyczne lub pomysły a nie z powodu nieprzespanych nocy. Dlatego informacja o tym, że historie japońskiego mistrza grozy – Junji Ito zostaną przeniesione na ekrany naszych telewizorów/ monitorów zaintrygowała mnie. W końcu Ito jest mistrzem gatunku i wiele z jego tworów mrozi krew w żyłach. Adaptacja tych historyjek to praktycznie gwarantowany sukces. Czy doczekałem się anime, które sprawi, że narobię w gacie?
Junji Ito to jeden z moich ulubionych autorów jeśli chodzi o horror. Japoński artysta potrafi świetnie połączyć horror psychologiczny z gore i porytymi obrazkami. Dzięki temu otrzymujemy coś więcej niż tylko typowe straszenie i jump scare co kilka minut. Ito serwuje nam historie, które siedzą w głowie długo po zamknięciu tomiku danej mangi. Próby ekranizacji twórczości mangaki kończyły się na różne sposoby. Pośród kilkunastu filmów bazujących na komiksach mistrza można znaleźć kilka perełek, które zostaną docenione przez fanów kina grozy. Niskobudżetowe produkcje nie przebiły się do mainstreamu i filmowcy zaprzestali prób adaptacji przerażających opowieści mangaki. Premiera anime Junji Ito Collection to okazja by zmienić ten stan rzeczy. Sukces tej antologii grozy to szansa na więcej przerażających seriali i potencjalny impuls do stworzenia kolejnych filmów bazujących na dziesiątkach świetnych historyjek jakie na przestrzeni lat stworzył Ito. Tylko czy ta seria anime jest godna godna naszej uwagi.
Junji Ito Collection to 12 odcinków antologii plus dwa epizody typu OVA. Ponad 6 godzin grozy ma pokazać nam najlepsze i najstraszniejsze historie jakie pojawiły się w głowie mistrza. Potencjał jest tutaj olbrzymi bo Ito ma w swoim dorobku masę mrożących krew w żyłach opowieści z kultowym The Enigma of Amigara Fault na czele.
Dlatego trochę zdziwiło mnie to, że pierwszy epizod poświęcony jest na adaptacje Souichi Convenient Curse. Jest to opowieść o dziwnym chłopaku o imieniu Souichi. Dzieciak ma manie wyższości, jest głupi, nieznośny i zna tajniki okultu dzięki czemu rzuca klątwy na każdego kto mu podpadnie. Taka kombinacja cech i umiejętności może prowadzić do tragedii. Jednak zamiast krwawej historii o nawiedzonym zabójcy korzystającym z laleczek voodoo otrzymujemy opowiastkę o niezdarnym, sfrustrowanym nieudaczniku. Całość to raczej mroczna komedia niż typowa opowieść grozy. Wynika to z tego, że Souichi nie jest typowym źródłem strachu. Nastolatek przypomina raczej typowego dziwaka, który uważa, ze świat go nie rozumie i nikt nie jest w stanie docenić jego geniuszu. Dodatkowo klątwy w wykonaniu Souichiego to raczej dziwaczne żarty niż sposoby na pozbycie się znienawidzonych osób. Jest to ciekawy zabieg i historia sama w sobie nie jest zła.
Problemem tutaj są dwie kwestie. Pierwsza i moim zdaniem ważniejsza jest to, że pierwszy odcinek anime wyznacza ton dla całej serii. Jeśli widz otrzymuje mieszankę komedii i grozy to zakłada, że pozostałe odcinki będą pod tym względem podobne. Brak krwi i zero gore, potworów i innych maszkar sprawia, że całość zdaje się być czymś co spokojnie mogą oglądać nawet młodsze osoby. Jednak twórczość Ito charakteryzuje się czymś kompletnie odmiennym i ta historyjka będzie najprawdopodobniej nie pasowała do reszty.
Drugą kwestią jest to, że Souichi to postać dobrze znana z mangi. W momencie czytania tego Souichi Convenient Curse mamy za sobą kilka historii z udziałem tego dzieciaka. Moim zdaniem ma to całkiem spore znaczenie bo czytelnicy komiksu mają okazję do lepszego poznania tej przedziwnej postaci. Powód dla którego Souchi ciągle ma w ustach gwoździe jest wytłumaczony w jeden z wcześniejszych historii. Podobnie jest z jego zachowaniem i tym jak bardzo różni się od reszty swojej rodziny. Anime nie informuje nas o tych kwestiach i cała historyjka traci na tym całkiem sporo.
Dopełnieniem odcinka jest krótka historyjka znana jak Hell Doll Funeral. Opowiastka trwa zaledwie 3 minuty i żywcem przenosi kilkanaście paneli z komiksu do świata anime. Mamy do czynienia z tragiczną chorobą, która zamienia dzieci w drewniane zabawki. Całość ma być trochę smutna i przerażająca ze względów wizualnych. Obserwujemy jak dziecko zamienia się w coś okropnego. Sam pomysł jest dość ciekawy i kolejne fazy mutacji córki bohaterów wyglądają naprawdę groteskowo. Jednak zarówno oryginalny komiks jak i ta adaptacja są zbyt krótkie żeby zrobić na kimś długotrwałe wrażenie. Jest to jeden z tych przykładów, gdzie Ito ma konkretny pomysł i serwuje go nam bez okrasy i dodatków.
Pierwszy odcinek Junji Ito Collection nie jest zbyt obiecującym początkiem dla antologii historyjek japońskiego mistrza grozy. Wynika to z tego, że horror znany z mangi gryzie się ze ze sposobem prezentacji w anime. Komiks z oczywistego powodu jest czarno-biały i wiele elementów pozostawionych jest naszej wyobraźni. Brak kolorów działa na korzyść mangi i sprawia, że zaprezentowane historie są nie tylko mroczniejsze ale trochę bardziej surrealne. Nie twierdzę, że nie da się z tym nic zrobić. W końcu adaptacja Uzumaki, Tomie i Long Dream całkiem skutecznie przeniosły panele komiksu na ekran. Sukces akurat tych produkcji wynika jednak z tego, że ich twórcy eksperymentowali z materiałem źródłowym i nie starali się stworzyć 100% kopii mangi. W przypadku anime jest trochę inaczej. Przerażający obrazek zostaje pokolorowany i do całości zostaje wprowadzony element ruchu. My nie mamy czasu dobrze przyjrzeć się potworności znajdującej się przed naszymi oczami itd.
To co mnie mocno zdziwiło to muzyka towarzysząca otwarciu serialu. Rockowe (nie znam się na muzyce) pierdzenie nie buduje klimatu opowieści grozy. Coś co ma przyprawiać nas o palpitację serca nie może kojarzyć się z muzyczką z Naruto czy Bleach. To po prostu sprawia, że Junji Ito Collection zalicza falstart.
Może mam zbyt wielkie wymagania? Może jestem jakimś rozwścieczonym fanbojem, który nie jest w stanie docenić tego anime? Wiem jednak, że pierwszy odcinek Junji Ito Collection zawodzi i martwi. Jako urodzony pesymista widzę fiasko całej produkcji i co za tym idzie jeszcze mniej adaptacji komiksów Ito. Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie. W końcu w moim zwęglonym sercu pozostaje jeszcze ziarenko optymizmu i jest szansa, że to anime się rozkręci. W końcu schemat antologii sprawia, że po jednym kiepskim odcinku może pojawić się pięć genialnych historyjek. Legendarne Twilight Zone jest tego najlepszym przykładem. Jak już jesteśmy przy Twilight Zone to muszę przypomnieć o innym dziele Roda Sterlinga – Night Gallery. To była zacna antologia grozy, o której powinienem napisać jakiś dłuższy tekst.