Trzy Grosze o Mortal Kombat 11 - Danteveli - 18 maja 2019

Trzy Grosze o Mortal Kombat 11

Mortal Kombat 11 to solidna gra, która wylądowała na rynku z koszmarnymi problemami. Problemy techniczne, grind z gierek mobilnych mających na celu wyłudzenie z graczy paru monet no i zamieszanie związane z kwestiami politycznymi/idiologicznymi. Na dokładkę jeszcze jakieś wieści dochodzące ze studia, że Netherrealm Studios to jedno z tych toksycznych miejsc gdzie praca nie jest przyjemnością. Ogólnie sytuacja nie do pozazdroszczenia, ale ja nie będę tym razem o tym przynudzał. W necie jest na pewno sporo tekstów poruszających każda z powyższych kwestii. Plus jako mizantrop starający się nie bombardować innych (za bardzo) moim światopoglądem nie mam w tych kwestiach do powodzenia nic co by się dobrze klikało. Dlatego postanowiłem skupić się na czymś co mnie na serio interesuje. Chodzi o fabułę w Mortal Kombat.

Zdaję sobie świadomość, że fabuła w bijatykach pełni taką samą rolę jak w filmach pornograficznych. Jest to zapchajdziura i pretekst do akcji po która odpala się dane medium. Jednak tak jak w przypadku grupki koneserów filmów porno oceniających je pod względem umiejętności aktorskich i prezentowanej historii, znajda się też miłośnicy fabuły w bijatykach. Ja niestety należę do tej grupki i tak się złożyło, że Mortal Kombat to jedna z tych serii, w których zwracam uwagę na zaprezentowaną historię.

Wiem, że to głupie, ale jako dziecko zostałem oczarowany przez film kinowy i poprzedzający go The Journey Begins i od tego momentu zacząłem na poważnie podchodzić do rywalizacji pomiędzy wymiarami i tym kto, kogo i dlaczego kopie. Nie żeby wyrywanie kręgosłupów nie sprawiało mi frajdy. Ja jednak jestem z tych, którzy lubią wiedzieć dlaczego urywają komuś nogę by korzystać z niej jak z maczugi.

Zacznijmy może od tego, że na pewno od razu znajdzie się grono osób twierdzących, że MK ma żałosną fabułę bo jest ona wymówką dla naparzanki. Może byłbym w stanie się z tym zgodzić, gdyby nie fakt że 99% ma serwuje nam równie „kiepskie” historyjki. To czym większość się podnieca jest dla mnie takim samym przynudzaniem. Niektóre tytuły starają się być filozoficznymi opowiastkami albo poruszać graczy. W większości przypadków jest to ten sam popcorn po prostu doprawiony w trochę inny sposób. No chyba ze mówimy o czymś takim jak PlaneScape Torment albo Silent Hill 2. to jednak są wyjątki potwierdzające regułę. Dlatego ja traktuję Mortal Kombat tak samo „poważnie” jak The Last of Us czy BioShock. Fanaberia i bluźnierstwo? Trudno.

Ok jak już mamy to za sobą to przejdźmy do dania głównego. Mortal Kombat rozpoczęło się jak każda inna bijatyka z nieistniejąca fabułą. Jakiś tam turniej i pierdołowate informacje o postaciach plus uczucie zrzynki z filmów takich jak Wejście Smoka czy Krwawy Sport. Jednak z czasem seria się rozwinęła i na przestrzeni lat otrzymaliśmy ciekawe uniwersum z interesującymi postaciami. Efektem tego było rozstanie się fabuły i rozgrywki. Turniej zszedł gdzieś na dalszy plan już przy MK3. Zamiast tego mieliśmy przeróżne legendy, bogów, wybrańców i stworzenia, które odpowiadają za funkcjonowanie rzeczywistości. Do tego poza nawalanką pojawiła się fabularna kampania ( i wyścigi gokartów). Momentem kluczowym była tu premiera Mortal Kombat 9. Tytuł ten to sprytny reboot, który pozwolił zachować to co było, ale dał twórca również szanse na zaczęcie wszystkiego od nowa. Historia z MK9 była zaskakująco dobra i w kilku momentach otrzymaliśmy naprawdę solidne momenty. Do tego okazało się, że bohaterowie nie są nieśmiertelni co wprowadziło do tytułu pewien powiew świeżości.

Bijatyki z reguły wymagają tego, żeby w każdej kolejnej odsłonie pojawiały się te same postacie plus ktoś nowy. Mortal Kombat to jednak ponad 60 postaci, więc nikt nie oczekuje, że w każdej grze pojawi się każdy z ludków. Zwłaszcza, że masa postaci z epoki odsłon na PS2 nie jest zbyt popularna. W każdym razie MK 9 i X pokazało, ze twórcy nie boją się zabić daną postać i przypilnować , żeby była ona martwa w kolejnej grze. To dosyć ryzykowne rozwiązanie, ale ja uważam, ze jest ono godne pochwały.

Dlatego też w Mortal Kombat X doszliśmy do sytuacji, gdzie większość dobrych bohaterów została zabita a ich ciała były wykorzystywane przez siły ciemności. Pozwoliło to na pchnięcie fabuły w naprawdę interesującym kierunku. Trudno nie wspomnieć tutaj o zakończeniu gry, które jest niezwykle mroczne, ale dzięki temu zapada w pamięć. Jeden z bohaterów serii zatracił się w walce i zdaje się być teraz bad guyem. Najbardziej szlachetna postać jest nieumarłym, który prawdopodobnie planuje atak na świat, z którego pochodzi. Mniam! Mortal Kombat 11 zapowiadało się naprawdę smakowicie.

No i tutaj przychodzi mój moment zawodu. Niestety 11 to takie The Last Jedi dla Mortal Kombat. Nowe osoby odpowiedzialne za fabułę porzuciły wszystkie najfajniejsze aspekty poprzedniej produkcji i tego w jakim kierunku zmierzało MK9 i X. Zamiast tego 11 to biedna opowiastka o podróży w czasie z nowymi, niespecjalnie interesującymi przeciwnikami. Cała gra jest tylko po to by móc po raz kolejny zresetować uniwersum.

Brak mi słów by wyrazić to jak bardzo jestem zawiedziony tym aspektem 11. Mamy powtórkę z rozrywki z tego co serwuje nam Injustice. Czyli bajer z możliwością zobaczenia różnych wersji tej samej postaci. Z ta różnica, że tutaj zamiast alternatywnej wersji Ziemi, gdzie Superman jest be. Mamy podroż w czasie po to by Johnny Cage mógł pogadać ze swoją młodszą wersją. Jako fanservice jest to całkiem spoko, ale po mojemu jest to trochę leniwe rozwiązanie. Może gdyby całość była lepiej przemyślana byłbym w stanie to przełknąć.

Dobra tyle narzekania wystarczy na dzisiaj. Mam nadzieję, że Mortal Kombat 12 czy tam The Mortal Kombat będzie interesującym rebootem. Niech przynajmniej pociągną całość do jakiejś fajnej konkluzji a nie machną ręką na fabułę bo kopiuj-wklej z innej gry jest szybsze.

Danteveli
18 maja 2019 - 12:58