Coś tu nie Gra - Doom: Annihilation - Danteveli - 5 listopada 2019

Coś tu nie Gra - Doom: Annihilation

Doom to gra powszechnie uznana za ojca gatunku FPS. W końcu przez lata przedstawicieli tego gatunku nazywamy doomowcami. Ma to sens i chyba trudno sprzeczać się z olbrzymią rolą Dooma. Może nie była to pierwsza gra tego typu, ale to właśnie ta produkcja id Software pokazała czym ma być FPS. Szkoda że tego samego nie można powiedzieć o filmowej adaptacji legendarnej gry. Doom z 2005 roku był kolejnym średniakiem, który spodobał się tylko nielicznej grupce widzów. Pewnie dlatego musieliśmy czekać aż 15 lat na kolejny film o potworach i BFG.

Doom: Annihilation to drugie podejście do adaptacji gry id Software. Nowy film nie ma nic wspólnego z filmidłem, gdzie Rock zamienił się w potwora a Karl Urban stał się superbohaterem. Teraz mamy nowych bohaterów, nową historię, trochę smaczków z gry i jeszcze gorszy film z budżetem równym moim miesięcznym wydatkom na gierki.

 

Akcja filmu rozgrywa się w przyszłości na Phobos. Księżyc Marsa został przerobiony na stację badawczą w związku z tajemniczym sumeryjskim artefaktem jaki tam odnaleziono. W trakcie eksperymentów dochodzi do wypadku. Grupa komandosów, która ma dbać o bezpieczeństwo naukowców na miejscu zastaje potwory. Rozpoczyna się walka nie tylko o przetrwanie bohaterów, ale także o przyszłość gatunku ludzkiego. Tak mniej więcej prezentuje się zarys fabuły tej produkcji. Mamy do czynienia z mieszanką horroru i filmu akcji, gdzie grupa żołnierzy napotyka potwory, które kolejno eliminują członków zespołu. Na koniec bohater staje do konfrontacji z siłami zła. Nie brzmi to tak źle chociaż na pewno nie powala oryginalnością. Niestety w chwili przejścia do szczegółów zaczyna być znacznie gorzej.

Nudny film o gadaniu

Doom: Annihilation rozpoczyna się na bazie UAC, gdzie testowana jest technologia teleportacji pomiędzy Phobos a Ziemią. Nieszczęsny badacz podejmujący się próby przejścia z jednej strony na drugą zamienia się w coś co wygląda jak zombie. Później oglądamy flashback do momentu śmierci mamy głównej bohaterki filmu. Joan Dark należy do grupy komandosów, którzy zostali wysłani z misja pilnowania stacji badawczej na Phobos. Ma to być kara za wpadkę jaką Joan popełniła podczas jednej z wcześniejszych misji. Dlatego reszta żołnierzy nie lubi naszej bohaterki.

Mamy moment na poznanie reszty postaci, które staną się ofiarami piekielnej armii. Trudno cokolwiek pisać o tych postaciach bo to sztampowi twardziele i ostre babki. Ekipie towarzyszy naukowiec, który jak się okazuje by kiedyś chłopakiem Joan. Każda z postaci jest niezwykle lipna i wkurzająca. Jedynym ciekawym elementem jest to, że dowódca ekipy wygląda dokładnie jak portret naszej postaci z oryginalnych odsłon cyklu Doom. Niestety koleś wspomina o przejściu na emeryturę po zakończeniu tej misji, więc wiemy że zostanie on zabity.

Doom: Annihilation

Dalej oglądamy kolejny eksperyment, który powoduje inwazję sił piekielnych na Phobos. W tym samym czasie nasza ekipa ląduje na stacji. Komandosi zauważają problemy i rozpoczynają rekonesans. Dowiadujemy się, że w bazie jest reaktor nuklearny i wybuchnie on za kilkadziesiąt minut jeśli ktoś nie naprawi problemów z energią. Żołnierze dzielą się więc na dwie ekipy i rozpoczynają misję.

Po ponad 30 minutach od rozpoczęcia filmu czeka nas pierwsza scena akcji. Niebieskie zombie atakują i zabijają część zespołu. Długa i bardzo nudna sekwencja walki i przedzierania się przez bazę kończy się śmiercią większości postaci. Dowódca wyglądający jak bohater gier ginie w najgłupszy i najbardziej żenujący sposób w sekwencji, która chyba miała być dramatyczna. Najgorsze jest to, że niebieskie zombiaki wyglądają niezwykle obciachowo i naprawdę trudno jest traktować je jako poważne zagrożenie.

Doom: Annihilation

Podczas eksploracji bazy pozostali komandosi odnajdują kilku ocalałych. Są nimi jakaś pielęgniarka, ziomek, były ksiądz i szef stacji badawczej, który na pewno nie jest zły i nie planuje zniszczenia ludzkości by siły piekła mogły panować nad Ziemią.

Ekipa zostaje zaatakowana przez Impy, czyli jednego z podstawowych przeciwników z gry. Większość osób ginie. Niedobitki decydują się na naprawę reaktora tak by zapobiec eksplozji.

Kolejna porcja nudnego chodzenia i gadania po czym okazuje się, że szef stacji badawczej jest zły. Joan zdobywa BFG i morduje masę przeciwników. Wszyscy inni giną a nasza bohaterka wskakuje do teleportera, ten przenosi ją do piekła. Wydaje się, że Joan przegrała, ale jakimś cudem nasza ulubiona bohaterka rozwala piekielne armie i wyskakuje z portalu by wylądować na Ziemi. Po chwili słyszymy że piekielne armie podążają za nią. Koniec.

Sztuczna głębia

Po drodze mamy oczywiście pełno mniejszych scen, ale w gruncie rzeczy nie pełnią one żadnej funkcji poza wypychaniem czasu produkcji i udawaniem, że ten szmelc ma jakąś głębię. Najlepszym tego przykładem jest postać księdza, który kiedyś był żołnierzem, ale się nawrócił. Koleś przez 10 sekund gada z Joan o religii. Podobnych, bezsensownych scen jest znacznie więcej. Nie muszę chyba mówić że nie specjalnie pasują one do czegoś co nazywa się Doom. Pomijam już, że scenki te gryzą się z kiczowatymi sekwencjami akcji i niedolnym próbowaniem budowania napięcia.

Wszystko się sypie

Nie chcę rozkładać tego filmu na czynniki pierwsze bo szkoda na to czasu. Doom: Annihilation ma jednak całą masę problemów. Niesympatyczne i wręcz denerwujące postacie, drewniane aktorstwo, koszmarne efekty specjalne, sztampową i przewidywalną fabułę- do wyboru do koloru. Z mojej strony najpoważniejszymi błędami jest to, że główna bohaterka jest niezniszczalna. Już od pierwszej sceny akcji wiemy, że nic się jej nie stanie. Nie ma w tym nic dziwnego bo 99% filmów akcji przyzwyczaiło nas do nieśmiertelnych bohaterów. Jednak stanowi to problem z dwóch powodów.

Doom: Annihilation

Po pierwsze film stara się być horrorem a tam obawa o to co stanie się z bohaterem jest zazwyczaj ważnym elementem budowania napięcia. Po drugie niezniszczalność głównej bohaterki jest ewidentna. Podczas gdy inne postacie giną zaatakowane przez jedno zombie ona jakimś cudem radzi sobie z 10 korzystając ze sztuczek rodem z Matrixa. Najbardziej ewidentne jest to w sekwencji walki z dwoma Impami (te stworki zarzucajce ogniem w grze). Kilka lepiej wyposażonych postaci działając w zespole nie jest w stanie poradzić sobie z jednym z tych demonów. W tym samym czasie nasza bohaterka rozwala drugiego Impa gorszą bronią, strzelając mniej razy. To miałoby sens gdyby Annihilation było szybkim filmem akcji lub gdyby główna bohaterka była lepiej wyszkolona od reszty jej zespołu.

Równie źle wypada próba dodania naszej bohaterce głębi. Przejawia się to w dwóch elementach. Flashbacku do sceny śmierci jej matki jako momentu, w którym Joan przestałą być osobą wierzącą i tym, że z powodu błędnej decyzji pozwoliła na ucieczkę groźnego terrorysty. Oba elementy nie maja żadnego znaczenia dla tego co dzieje się w filmie i dowiadujemy się o nich tylko po to by wiedzieć cokolwiek o naszej bohaterce. Inaczej nie wiedzielibyśmy o niej nic poza imieniem i nazwiskiem.

Zły pomysł na promocję filmu

Jedną kwestią od której nie da się uciec jest kampania marketingowa tego produktu. W końcu nie często zdarza się żeby oficjalny profil jakiejś gry napisał, że nie ma nic wspólnego z filmem na bazie danej gry. Niestety trailer Annihilation była tak słaby, że ktoś najwyraźniej wystraszył się powiązania tego szmelcu z nadchodzącym Doom Eternal. Jakby tego było mało osoby związane z filmidłem postanowiły wrzucić do mediów tematy społeczne/polityczne. Aktorka wcielająca się w główną bohaterkę filmu postanowiła naśmiewać się z fanów i Doomguya/Doom Slayera.

Oczywiście wywołało to przewidywalne reakcje, które tylko udowadniają, że świat byłby znacznie lepszy bez Twittera. Taki nietypowy sposób promocji filmu sprawił, że przez moment o Annihilation było głośno. Nie będę bawił się w pisanie o polityce i światopoglądach i innych pierdołach, ale muszę przyznać, że chyba nie był to najlepszym sposób reklamowania niskobudżetowego filmu o grze wideo, który obejrzą pewnie tylko fani tej gry. W każdym razie Doom: Annihilation miał pod górę od samego początku. Nie żeby to miało jakieś olbrzymie znaczenie, ale zakładam, że całe zamieszanie przyczyniło się do powstania grupki „hejterów”.

Doom: Annihilation

Nie zmienia to faktu, że nowy Doom to padaka i jedna wielka strata czas. Annihilation udała się niełatwa sztuka sprawienia, że film z 2005 roku wydaje się być dziełem, kiedy porównamy go z tym czymś. Praktycznie każdy element produkcji leży i kwiczy. Gra aktorska, scenariusz, efekty specjalne wołają o pomstę do nieba. Wygląd lokacji, strojów i przedmiotów to kpina na poziomie bardzo amatorskiego cosplayu. Efektem tego jest jeden z tych filmów, które są dobre po to by się pośmiać. Niestety nie udaje się tutaj nawet do by w poziomie obciachu dorównać do produkcji od Uwe Bolla jak Postal, House of the Dead czy Alone in The Dark.

Wysypisko easter eggów

Jednym pozytywem całej produkcji są smaczki dla fanów. Widać, że za Annihilation stoi ktoś o przynajmniej minimalnym pojęciu na temat gier. Dzięki temu co kilka minut zobaczymy lub usłyszymy coś co bezpośrednio nawiązuje do którejś z gier należących do legendarnego cyklu.

Główna bohatera filmu nazywa się Joan Dark, co zapewne jest nawiązaniem do Dziewicy Orleańskiej. Może to być także ukłon w stronę Joann Dark z Perfect Dark, która obok Cathy Archer z NOLF jest najbardziej rozpoznawalną bohaterką gier FPS. Dodatkowo jeden z żołnierzy stacjonujących w opętanej przez piekielne siły bazie nazywał się Blazkowicz. Takie samo nazwisko nosi bohater cyklu Wolfenstein, który zgodnie z oryginalnym lore obu gier jest przodkiem Doomguya. Jakby tego było mało w Doom RPG mamy okazję wcielić się w dwóch potomków Blazkowicza, którzy rozprawiają się z piekielnymi siłami. Nie zabrakło też Johna Carmacka. Podobnie jak w przypadku filmu z 2005 roku jeden z naukowców został nazwany na cześć legendarnego dewelopera.

Jeśli chodzi o bronie to zobaczymy to piąchy, pistolety, piłę spalinową i żałosne plastikowe karabiny. W filmie pojawia się także legendarna dwururka, która jest w posiadaniu aktora wyglądającego jak Doomguy z oryginalnych gier. Nie zabrakło też BFG 9000, które staje się niezwykle ważne podczas finału.

Doom: Annihilation

Znaczna część filmu to chodzenie i szukanie kolorowych kluczy, które swoim wyglądem przypominają te z gier. Mamy niebieski, czerwony i żółty klucz, więc twórcy odrobili swoją lekcję z otwierania drzwi w uniwersum.

Ostatnią ciekawostką, którą udało mi się wyłapać jest obecność Daisy. Tak nazywa się AI odpowiedzialne za pilotowanie jednego ze statków. W tej samej scenie, w której poznajemy Daisy widzimy króliczą łapkę. Obstawiam, ze jest to sprytne nawiązanie do królika Doomguya, który pojawił się w pierwszej grze. Pocieszny zwierzak nazywał się właśnie Daisy. Dodatkowo w Quake Champions artefaktem Doom Slayera z nowych części serii jest królicza łapka.

Tani nie musi oznaczać kiepski

W ramach końcowych przemyśleń napiszę jeszcze, że jestem mocno zawiedziony tym filmem. Z jednej strony widać, że twórcy przyłożyli się odrobinę i mają trochę wiedzy na temat gier. Z drugiej strony ktoś zdecydował się zaserwować nam typowy budżetowy straszak i dowalić do niego parę elementów z cyklu Doom. Fakt że w Annihilation pojawia się koleś, który wygląda jak oryginalny bohater gier, ale w tej wersji nim nie jest, to po prostu plucie w twarz fanom. Dlatego kompletnie nie rozumiem sensu istnienia tego filmu. Reakcja na produkcję z 2005 roku powinna być dowodem na to, że fani czekają na szybki film akcji w stylu czegoś takiego jak Hardcore Henry z Doom Slayerem w roli głównej. Nudny, powolny i sztampowy pseudo horror już raz nie wypalił. Po dawać nam znacznie gorszą powtórkę z rozrywki?

Szkoda czasu

Doom: Annihilation to żałosny horror, okropny film akcji i co najważniejsze tragiczna adaptacja kultowej gry komputerowej. Mamy niekończąca się listę wad i zaledwie kilka pozytywów. Nie jest to jednak najgorsza ekranizacja gry wideo w historii. Można potraktować to jako sukces, ale ja osobiście wolę oglądać coś totalnie żałosnego z czego mogę się pośmiać. Produkcje tego typu zazwyczaj wypadają znacznie lepiej od sztampowych, nudnych filmów, które nie stać nawet na jeden oryginalny pomysł.

Danteveli
5 listopada 2019 - 05:53