Pominięci i zapomniani, czyli garść horrorów z ostatnich miesięcy
Słyszeliście, co zrobił Eddie Gein? - Krótka historia szaleństwa i koszmaru
Violence Voyager
Błękit w Zieleni - Za łatwa dla trudnych, a dla łatwych za trudna
Jeździec bez głowy i inne opowiadania
Pusty człowiek, czyli przyszła klasyka horrorów
W prowincjonalnym miasteczku Planfield wszyscy znali Eddiego Geina. Sympatycznego, nieco wycofanego i prostodusznego chłopa. Owszem, zdarzało mu się żartować, że kogoś zabił. W jego mieszkaniu znaleźć można było zasuszone głowy i maski z ludzkich twarzy. Ale kto by się tym przejmował, skoro Ed mówił, że to od kuzyna z Filipin?
Horror w formie animowanej daje twórcom spore pole do popisu. W końcu mogą stworzyć praktycznie wszystko, co wpadnie im do głowy, bez obawy o to ile by to kosztowało lub czy dałoby się to naprawdę zrobić. Ograniczeniem staje się tylko talent, pomysłowość i chęć podejmowania ryzyka. W końcu gdy wszystko można, bardzo łatwo przekroczyć granicę dobrego smaku i molalności. Czy Krwawa wyprawa należy do produkcji, które zawędrowały zbyt daleko?
Wybitnie uzdolniony muzyk nie należy do ludzi przesadnie zżytych ze swoją rodziną. Nigdy nie odwiedziłby rodzimych stron, gdyby nie pogrzeb matki. Szybko przypomina sobie źródło swojej niechęci. W echach przeszłości dostrzega widmo własnego ojca. Ojca zżeranego przez koszmar, który dziś wydaje mu się dziwnie bliski. Odwieczne przekleństwo dręczące największych artystów. Chorobliwą, pazerną i wyjątkowo zaborczą muzę - ambicję.
Dobre opowieści grozy są ponadczasowe. Przynajmniej do takiego wniosku dochodzę, czytając klasyki sprzed ponad 100 lat. M. R. James, Edgar Allan Poe czy Ambrose Bierce zapewnili mi prawdziwą ucztę dzięki swoim historiom z dreszczykiem. Dlatego też ucieszyłem się, widząc, że na nasz rynek trafia zbiór opowiadań Washingtona Irvinga. Czy Jeździec bez głowy i inne opowiadania wciągnie mnie i stanę się fanem kolejnego autora sprzed wieków?
Horrory są dosyć specyficznym typem filmów. Nigdy nie wiemy, co dostaniemy. Wysoki budżet i obsada pełna gwiazd kina, nie gwarantują czegoś godnego naszego czasu. Z drugiej strony coś nakręcone za drobne ze znajomymi może okazać się prawdziwą ucztą dla fanów grozy. Dlatego też praktycznie każdy seans jest jedną wielką niewiadomą. Na przykład ja nie miałem pojęcia, że odpalenie filmu Pusty człowiek zaowocuje poniższym tekstem.
Jedną z mocnych stron Netfliksa jest to, że dzięki sile platformy czasem może sobie pozwolić na mniejsze lub większe eksperymenty. Seria filmów Ulica strachu jest takim właśnie małym eksperymentem. Podobno plan twórców zakładał trzy kinowe premiery, każda oddalona od siebie o miesiąc. Pandemia sprawiła, że trylogia trafiła na Netflix, a kolejne jej odsłony - 1994, 1978 i 1666, zadebiutowały w trzy kolejne lipcowe piątki. Taki sposób opowiadania historii, jednocześnie serialowy i filmowy, to ciekawe i dosyć przyjemne doświadczenie, bo Fear Street to zestaw bardzo solidnych produkcji.
Całość bazuje na książkach R.L. Stine'a, pisarza specjalizującego się w straszeniu młodszych czytelników. Reżyserka Leigh Janiak i jej ekipa wzięli sobie to do serca i zaoferowali widzom, z jednej strony, horrory skrojone dla nastolatków i o nastolatkach opowiadające, a z drugiej, trzy produkcje potrafiące zaskoczyć eksplozją przemocy i gore, jakich nie powstydziłyby się najgłośniejsze tytuły z tego gatunku.
Kolacja we wspólnym gronie wydaje się znakomitym pomysłem, by wejść w kręgi nowej społeczności. Problem może pojawić się, gdy jesteś wampiropodobnym monstrum, a Twój organizm na ludzkie jedzenie reaguje gwałtownymi torsjami i metamorfozą w mroczną strzygę.
Ulicą Samotną miotają kolejne wstrząsy. To wybuchowe próby zamordowania Goone'a. Każda z nich niesie ze sobą wiadomość: "Strzeż się!". Kto, do cholery, ostrzega kogoś jednocześnie próbując go zabić? Kapłan Zombie! Przecież wspólny wróg to jeszcze nie powód, by zrezygnować z od dawna planowanego morderstwa...
Profesor Meinhardt i jego asystent pan Knox to klasyczny duet łowców wampirów. W drugiej części "Pan Higgins wraca do domu" z oddaniem godnym powagi swojej misji tropią kolejnych krwiopijców. Przyjdzie im walczyć z księciem wampirów, złożonym z wielu istnień "multiwampirem" czy wilkołaczym łowcą-łowców wampirów.
Bardzo się cieszę, że John Krasinski dał się przekonać do nakręcenia drugiej części bardzo udanego Cichego miejsca. Kontynuacja jest momentami jeszcze lepsza, choć nadal można trochę psioczyć na logikę niektórych scen. Ale po co, gdy poziom napięcia wybija poza skalę. A o to w horrorach chodzi!
Ciche miejsce 2 zaczyna się dokładnie tam, gdzie skończył się poprzednik. Dzielna mama właśnie zastrzeliła stwora, którego superczuły słuch został zbombardowany przesterem z implantu niesłyszącej córki. I teraz obie panie, noworodek i płochliwy syn muszą opuścić swój dom w dolinie, by szukać bezpieczeństwa wśród innych ocalałych. Czyli oto film, którego sporą część była wariacją na temat "home invasion", zmienia się na chwilę w post-apokaliptyczne kino drogi z klimatem rodem z The Last of Us. Poznajemy nowe miejsca, nowych ludzi (ze wskazaniem na straumatyzowanego Cilliana Murphy'ego) i mierzymy się z tym samym zagrożeniem. I to działa!