Rok 2016 miał być początkiem epoki VR. Nowe czasy, gdzie każdy będzie chciał zamykać się w swoim pokoju z kaskiem na głowie i surfować po cyberautostradzie. Przynajmniej ja pod wpływem Kosiarza Umysłów wyobrażałem sobie nadejście domowego VR jako coś rewolucyjnego. Start w wirtualną przyszłość jednak wyszedł trochę tak sobie. Sprzęty do grania są drogie, nieporęczne i do tego jeszcze na te maszynki nie ma gier wartych naszej uwagi, a tym bardziej pieniędzy. Jednak z ratunkiem przychodzi Alice VR. Tytuł od polskiego niezależnego studia Carbon może być asem w rękawie technologii VR. Tylko czy wyszła z tego dobra gra?
Alice VR to produkcja inspirowana przygodami Alicji w Krainie Czarów. Tytuł nieustannie nawiązuje do powieści Lewisa Carolla. Nie jest to jednak typowa adaptacja, albo wariacja w stylu gierek od American McGee. Tym razem akcja rozgrywa się w kosmosie!!! Tytułowa bohaterka budzi się z kriogenicznego snu z powodu awarii na statku kosmicznym. Kobiecy głos robota zarządzającego naszą arką instruuje nas jak poradzić sobie z technicznymi problemami statku. Szybko okazuje się, że wyczerpały się nasze zapasy specjalnego surowca służącego za paliwo. Wyruszamy więc na pobliską planetę w celu uzupełnienia zasobu substancji. Miejsce do którego przybywamy było kiedyś kolonią teraz jednak zdaje się świecić pustkami. Czy jest tak naprawdę? Jaka niezwykła przygoda czeka nas na planecie odległej lata świetlne od Ziemi? Na jak wiele zapożyczeń z Alicji w Krainie Czarów możemy się natknąć podczas tej kilkugodzinnej przygody? Odpowiedzi na te pytania poznają jedynie osoby, które zdecydują się zakupić ten tytuł.
Tak na serio to mamy do czynienia z interesującym pomysłem na fabułę gry. Nie chodzi tutaj o to, że Alice VR to pierwsza gra, gdzie zwiedzamy jakieś opuszczone miejsce. Nie jest to też pierwszy tytuł z gadającym mechanicznym kotem. Interesujące jest tutaj, że wspomniany już kobiecy sztucznej inteligencji zarządzającego statkiem nakierowuje nas wprost na cele misji i jako priorytet stawia zdobycie paliwa. My jednak odkrywamy wpływ naszej wyprawy na to co dzieje się z planetą i resztkami kompleksu zbudowanego przez ludzi. Ten element przypominał mi trochę zeszłoroczne sesje z genialną grą o tytule SOMA. Tam też badaliśmy opuszczone przez ludzi lokacje i czasem nieświadomie podejmowaliśmy decyzje o sporym znaczeniu.
O ile mogę powiedzieć sporo dobrego na temat fabuły Alice VR, tak o rozgrywce nie chce mi się specjalnie gadać. Recenzowana produkcja to kolejny symulator chodzenia z odrobiną puzzli i innych zagadek. Gra dzieli się pomiędzy chodzenie po świecie, prowadzenie pojazdu i rozwiązywanie zagadek. Wszystko oczywiście odbywa się z widoku pierwszej osoby jak przystało na symulator chodzenia i produkcję stworzoną z myślą o wirtualnej rzeczywistości. Najfajniej wychodzą tutaj sekwencje „senne”, podczas których nasza postać zwiedza dziwaczne miejscówki, które stają się coraz bardziej szalone. Ten element gry pozwala twórcom na popuszczenie wodzy fantazji i zaserwowanie nam nietypowych scenerii i elementów bezpośrednio zaczerpniętych z powieści będącej inspiracją przy tworzeniu gry. Z kolei zagadki są czymś co mnie trochę denerwowało. Po części jest to wynik sterowania, które moim zdaniem nie sprawdza się najlepiej. Do interakcji z przedmiotami wymagane jest celowanie w nie białym punkcikiem znajdującym się na środku ekranu. Przez to każda najdrobniejsza akcja wymaga masy kręcenia gałką analogową.
Ocena która wyświetla się gdzieś tutaj w okolicy wskazuje na to, że Alice VR nie powaliło mnie na kolana. Jest to produkcja całkiem przyjemna, ale w gruncie rzeczymamy mamy do czynienia z kolejnym z symulatorów chodzenia. Historia przedstawiona w grze mnie specjalnie nie poruszyła ani też nie zmusiła do myślenia. Zagadki jakie stoją na naszej drodze służą tylko temu by wypełnić czas rozgrywki. Większość z nich nie pomysłowa i zbyt często widzimy wariacje tego samego zmniejszania się i powiększania naszej postaci. Jest to oczywiście bardzo subiektywna kwestia, ale Alice niczym mnie nie urzekło. SOMA sprawiła, że miałem ciężkie rozkminy na temat tożsamości i tego co znaczy być sobą, teraz wszystkie podobne gry przyrównuje właśnie do tamtego tytułu. Alice VR trochę zahacza o podobną tematykę. ale nie zrobiło to na mnie już takiego olbrzymiego wrażenia.
Zwrócę też uwagę na fakt, że przyszło mi pisać na temat gry stworzonej pod Oculus Rift i HTC Vive. Bez korzystania z nich Alice VR traci znaczną część swojego uroku. W trakcie rozgrywki co chwilę zauważyłem, że dana sekcja gry stworzona została po to by fajnie wyglądać w VR.
Oprawa graficzna Alice VR to najwyższa klasa. Przepięknie wyglądające lokacje nadają się w sam raz na screenshoty. Połączenie elementów fantasy z kosmiczną technologią wychodzi tutaj naprawdę dobrze. Gra prezentuje się najlepiej na otwartych pustynnych terenach kiedy to jesteśmy pod gołym niebem. Zamknięte lokacje wyglądają tak jak w każdej innej pierwszoosobowej grze, której akcja dzieje się w kosmosie lub jakimś bunkrze. Pozytywne wrażenie psute jest trochę przez mocno zauważalne doczytywanie się tekstur w odległości. Wygląda to tak jakby kolejne element otoczenia wyrastały z piasku. Muszę też wspomnieć o pewnych bugach, które sprawiłyby że wymiotowałbym w wirtualnym hełmie, gdybym go miał na swojej głowie. Kilka razy zwłaszcza w sekcjach, gdzie prowadzimy pojazdy zauważyłem, że praca kamery trochę mocno wariuje. W pewnym momencie doszło do takiego chaosu, że moja postać została wystrzelona w powietrze po czym zobaczyłem swój łazik odlatujący w kosmos. Nie wiem czy to tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności, czy też Alice VR trzeba trochę połatać. Wiem natomiast, że w VR taki efekt dezorientacji jest koszmarem dla gracza.
Gdybym jeszcze trzymał w domu Oculus Rift to Alice VR byłoby pierwszym tytułem jaki pokazywałbym znajomym w celu zachęcenia ich do zakupu wirtualnych gogli. Ta gierka ma olbrzymi potencjał i świetnie sprawdza się jako pokaz możliwości rzeczywistości wirtualnej. Kiedy jednak od produkcji odejmie się ten element to pozostajemy z kolejnym symulatorem chodzenia i to takim, który nie jest ani specjalnie interesujący, ani też odkrywczy. Nawiązania do powieści Lewisa Carolla są fajne, ale jest ich to trochę za mało jak na 5-7 godzinną gierkę o łażeniu i rozwiązywaniu takich sobie puzzli. Tytułem tym powinny zainteresować się jedynie osoby przynależące do grupy maniaków symulatorów chodzenia lub nabywcy wirtualnych gogli. Reszta może sobie spokojnie odpuścić ten niezły, ale monotonny produkt.