Wii zazwyczaj pamiętane jest jako system dla dzieci i emerytów. Konsola Nintendo była gigantycznym hitem i sprzedała się w olbrzymim nakładzie. Jednak wiele osób pamięta ten sprzęt jako maszynkę do lipnych gierek opierających się na machaniu wiilotem. Gracze często zapominają, że Wii było systemem, który dostarczył nam masę wyśmienitych gier, w tym sporo świetnych gier przeznaczonych dla starszych graczy. Najlepszym tego przykładem jest seria No More Heroes, czyli satyra na temat gier wideo podana w krwawym sosie mistrza Sudy 51. Teraz w oczekiwaniu na No More Heroes III posiadacze Switcha mogą zagrać w pierwszą i drugą część sagi o najbardziej powalonym mordercy na świecie. Tylko czy No More Heroes dalej godne jest naszej uwagi?
Bohaterem No More Heroes jest Travis Touchdown. Z pozoru zwykły koleś lubiący kiepskie filmy, swojego kota i zamawianie rzeczy z internetu. W rzeczywistości Travis jest psycholem, który trochę przez przypadek bierze udział w walce o tytuł najlepszego zabójcy na świecie. Nasz anty-bohater musi wykończyć najpotężniejszych i najdziwniejszych morderców by wspiąć się na sam szczyt rankingu. W mordowaniu Travisowi pomorze energetyczna katana, którą zakupił w internecie.
Fabuła No More Heroes jest odpowiednio zakręcona i dziwaczna. Jak przystało na gry od Grasshopper Manufacture polityka i teorie spiskowe wymieszane są z nawiązaniami do popkultury, żartami, masą przemocy i przełamywaniem czwartej ściany. W tym wypadku sama gra zdaje się też być krytyką rozwiązań zastosowanych w innych grach i struktury sandboksów, gdzie pomiędzy wielkimi misjami wykonujemy banalne czynności żeby zarobić lub nabić odpowiedni poziom.
Jeśli chodzi o rozgrywkę to mamy do czynienia ze stosunkowo prostym slasherem opierającym się na walce naszą kataną rodem z Gwiezdnych Wojen i wykonywaniu rzutów i przewrotów rodem z zapasów. Główne misje to przebijanie się przez fale przeciwników by potem zmierzyć się z jednym z zabójców z listy. Obok tego mamy jeszcze otwarty świat z misjami pobocznymi i głupimi pracami w stylu koszenia kawy czy zbierania kokosów.
Walki z bossami są chyba tym co przypadnie do gustu większości graczy. Starcia zapadają w pamięć dzięki interesującym wrogom, których poznajemy odrobinę bliżej i temu, że każdy boss jest odpowiednio zakręcony.
Oryginalnie No More Heroes zostało stworzone pod wiilota i częścią rozgrywki było machanie kontrolerem. Wersja gry na Switcha pozwala zastąpić to rozwiązanie kręceniem prawą gałką analoga. Podobnie jest z ładowaniem naszego miecza, które wcześniej odbywało się przez potrząsanie wiilotem. Nowa metoda sterowania sprawdza się dobrze i podobnie jak w przypadku Travis Strikes Again nie miałem problemu z przestawieniem się na nowy styl kontroli zabójcą. Takie rozwiązanie pozwala na swobodną grę w trybie przenośnym nawet jeśli odbiera to odrobinę z klimatu gry.
Nie mam pewności czy No More Heroes to gra dla każdego. Fani slasherów odnajdą na pewno więcej frajdy przy bardziej rozbudowanych tytułach. Dodatkowo gra ma sekcje specjalnie stworzone po to by były one nudne i monotonne niczym normalna praca. Jednak nie można odmówić tej grze pewnego uroku i unikatowego stylu, który aż wylewa się z ekranu. Ja zostałem porwany od pierwszej minuty i na serio wciągnąłem się w szaleństwo Sudy.
Jako fan Sudy 51 i ogólnie miłośnik tego co robi Grasshopper Manufacture muszę powiedzieć, że jestem strasznie zadowolony z powrotu No More Heroes. Zakręcona, lekko powalona gra nadal potrafi pokazać pazura i mimo upływu czasu nadal można bawić się przy niej dobrze. Do tego krytyka sandboxów i sztuczek stosowanych w grach wideo jest chyba nawet jeszcze bardziej trafna niż w momencie, gdy ten tytuł oryginalnie pojawił się na rynku. Grając w No More Heroes narobiłem sobie jeszcze większego apetytu na zbliżającą się wielkimi krokami część trzecią.