Czy w polskich serialach może coś się zmienić? Czy może dalej będziemy topić się w sosie z obyczajowych miernot i głupich sitcomów? Choć w tym miejscu możemy rozpocząć wielogodzinne polemiki o kondycji polskiej kinematografii i produkcji telewizyjnej, to postawię proste pytanie. Czy naszą jedyną drogą, jest próba robienia miernych klonów zachodnich, sprawdzonych wzorców? Ileż to razy słyszeliśmy porównania, że Naznaczony będzie polskim Lostem, a Nigdy w życiu to polska Bridget Jones. Szczerze, gdy słyszę tego typu bzdety, które mają wyleczyć nas z kompleksów, mam ochotę przywalić temu, kto je utrwala (sam zobie zaraz walnę w łeb, bo użyłem prowokacyjnego tytułu).
Dlaczego tak bardzo boimy się stworzyć coś własnego? Pitbull jest chyba moim ulubionym polskim serialem. Surowy styl, świetni aktorzy, rewelacyjne zdjęcia i przede wszystkim mocne osadzenie historii w naszych realiach sprawiły, że na 3 sezony odzyskałem wiarę w polską produkcję telewizyjną. Niestety radość nie trwała długo. Nic nie zapowiada nadejścia końca ery TVNowskich produkcji dla młodych pięknych i bogatych, a TVP w swojej kondycji finansowej wyssie z Mroczków i Cichopków ile się da.
Ostatnio obejrzałem brytyjską wersję Wallandera. Pomimo, że wyspiarze skorzystali ze szwedzkiego formatu, to udało się stworzyć coś wyrazistego i przekonującego. U nas natomiast króluje nijakość – bierzemy najbardziej wyeksploatowanych w danym momencie aktorów, wymyślamy (bądź kupujemy) format i ociosujemy go z wszystkich emocji, kontrowersji i głębi. Efekt znamy.
Wierzcie mi, nie chcę polskiego Dextera, nie chce polskiego Battlestara, ani nawet polskiego Wallandera. Chcę po prostu czegoś... polskiego i wyrazistego.