Recenzja The Legend of Legacy - Danteveli - 16 lutego 2016

Recenzja The Legend of Legacy

Danteveli ocenia: The Legend of Legacy
60

Życie fana japońskich gier RPG nie jest usłane różami. Gatunek ten swoje najlepsze lata ma już dawno za sobą. Na konsolach stacjonarnych trudno znaleźć tytuły naprawdę godne uwagi. Sytuacja ta zmienia się trochę jeśli weźmiemy pod uwagę także systemy przenośne. Na tych sprzętach produkcje jRPG pojawiają się z częstotliwością porównywalną do epoki pierwszego PlayStation. Jest to efekt kwestii graficznych i innych ograniczeń sprzętowych tych maszynek. Pośród masy przeciętniaków na telefony i kieszkonsolki pojawiają się też prawdziwe perełki. Czy The Legend of Legacy do nich należy?

Produkcja studia FuRyu to duchowy następca cyklu SaGa, który to swój żywot na zachodzie zaczął jako spin-off Final Fantasy. Nie ma to zbyt wielkiego znaczenia bo recenzowany tytuł nie jest powiązany ze Square-Enix. Warto jednak zwrócić uwagę na to skąd wywodzi się idea na tą gierkę.

 

The Legend of Legacy to jedna z tych trochę bardziej ubogich w fabułę gier RPG. W centrum mamy tajemnicza wyspę, która pojawiła się znikąd i nazwana została na cześć zaginionego kontynentu. Czy nazwanie obu miejsc Avalon może być przypadkowe? Dalej mamy grupę poszukiwaczy i bohaterów, których losy zostają splątane ze sobą. Na początku zabawy wybieramy jedną z siedmiu postaci, która to zostanie naszym głównym bohaterem. Każda z postaci ma jakaś swoją przygodę ale są one raczej jedynie (słabym) powodem do tego abyśmy zwiedzali wyspę i poczęstowali naszym mieczem masę stworków. Pomysł na siedmiu bohaterów z siedmioma przygodami dziejącymi się w tym samym miejscu może zachęcić do wielokrotnego przechodzenia gry. Szkoda, że zaserwowano nam tak ubogą fabułę i tak naprawdę nie ma powodu dla którego ktoś mógłby chcieć poznać historię innego bohatera.

 

Na pierwszy rzut oka The Legend of Legacy wygląda tak samo jak każdy inny japoński eRpeG. Poruszamy się pomiędzy miastem a lokacjami wypełnionymi potworami. Gdy natkniemy się na wroga przeniesienie zostajemy na ekran bitwy toczonej w trybie turowym. W tym wypadku to szczegóły robią olbrzymią różnicę. W tym wypadku chodzi o znaczenie pozycjonowania naszych postaci a także olbrzymią ilość skilli i ataków jakie zostają oddane w nasze ręce. Opcji jest cała masa a wraz z użytkowaniem konkretnych typów oręża odblokowujemy coraz to nowsze ciosy i pchnięcia. Wynika to z systemu rozwoju postaci opartego nie na typowym doświadczeniu ale ulepszaniu naszej specjalizacji w danym ataku. Doprowadza to do tego, że już w pierwszych minutach gry do naszej dyspozycji zostaje oddana cała masa ruchów, których opanowanie jest kluczem do sukcesu. Dodajmy do tego jeszcze system kryształów powiązanych z elementami takimi jak woda, ziemia czy powietrze, których to siła w danym regionie wpływa na nasze zdolności bojowe. Mamy naprawdę rozbudowany system bazujący na podstawach znanych każdemu kto miał wcześniej do czynienia z podobnymi grami. Niestety masa skilli do nabijania kolejnych poziomów biegłości równa się masie czasu poświęconego na grindowanie.

 

Wiąże się z tym stosunkowo wysoki stopień trudności jaki zafundowali nam twórcy tego tytułu. Prawie każdy przeciwnik może się z nami rozprawić w kilku ruchach. Najgorsze jest jednak to, że potyczki potrafią się ciągnąc niemiłosiernie długo. Załatwienie grupy przeciwników potrafi trwać zdecydowanie zbyt wiele tur. Jest to o tyle frustrujące, że w wielu wypadkach działamy jak z automatu przeskakując po komendach by wykonywać te same schematy ataków. Przez to walki potrafią stać się naprawdę nużące. Jest to naprawdę dziwna sytuacja bo stanowiące wyzwanie walki powinny podnosić ciśnienie. Ja jednak podczas nich wielokrotnie przysypiałem z nudów. W takiej sytuacji nawet rozbudowany system walki nie pomaga.

 

The Legend of Legacy to jedna z tych gier które mnie kompletnie nie obchodzą. Nie jestem na ten tytuł wściekły. Nie mam ochoty rzucić 3DSem o podłogę bo muszę grać w ten tytuł. Nie bluzgam pod nosem kiedy zmuszony jestem po raz 10 walczyć z takim samym przeciwnikiem. Nie czuję się przywalony wadami tej produkcji. Problemem jest raczej to, że nie znalazłem w tej produkcji kompletnie nic co by miało mnie zachęcić do gry. Nie jest tak, że jakiś element tej produkcji został strasznie skopany. Chodzi raczej o to, że zmiksowanie wszystkich elementów dało trochę nijaką produkcję. Brakuje mi jakiejś rzeczy napędzającej gracza do zwiedzania świata. Fabuła jest zbyt uboga by to uczynić. System walki mimo że interesujący nie był w stanie zatrzymać mnie przy konsoli na dłużej. Mamy niby system wypełniania mapy poprzez eksplorowanie każdego zakamarka każdej lokacji. Pomysł ten z początku wydał mi się naprawdę spoko. Niestety szybko odpuściłem. Niestety walki co trzy sekundy skutecznie ostudziły mój zapał. Naprawdę nie rozumiem czemu kompletnie nie potrafiłem się odnaleźć w tym tytule. Mimo najszczerszych chęci trudno jest mi wypowiadać się na jego tyle w pozytywnym świetle. Jest to o tyle dziwne, że zazwyczaj gry tego typu są tym przy czym uwielbiam spędzać czas.

 

Oprawa graficzna tej produkcji stoi na wysokim poziomie. Mamy chibi wersje bohaterów, które dodają trochę słodyczy do hardcoreowej rozgrywki. Całkiem fajny ale nie często stosowany efekt 3D. Całość wygląda schludnie i prezentuje się na poziomie. Tym co najbardziej przypadło mi do gustu jest sposób w jakim nasze otoczenie zostaje dorysowywane w trakcie gry. Wygląda to tak jakby ktoś sadził drzewa błyskawicznie rosnące przed naszymi oczami. Przypomina mi to starą kreskówkę z Kaczorem Duffy, gdzie kumpel Bugsa komunikował się ze swoim rysownikiem.

 

Gierka od FuRyu to dość specyficzny tytuł. Staroszkolny japoński eRPeG, który albo się pokocha po pierwszych 7 minutach albo będzie się żałować wydanej kasy. Ja niestety zaliczam się do tej drugiej grupy. Nie jest to jakaś tragiczna produkcja ale nie poleciłbym jej nikomu. Jest to jeden z tych tytułów, których za czasów PS2 było na pęczki i człowiekowi nie chciało się na nie tracić czasu. Dzisiaj sytuacja gatunku jRPG uległa zmianie ale ja i tak nie mogłem się do tej gry przekonać.

Danteveli
16 lutego 2016 - 21:10