Ludzie odseparowali siebie od natury. Wieżowce, autostrady i centra handlowe skutecznie blokują jakikolwiek kontakt z przyrodą. Cementowa dżungla, w której żyjemy, stała się naszym środowiskiem naturalnym. Dlatego też trudno wyobrazić sobie bycie odcięcie od telefonów, Internetu, naszej ulubionej kawiarni czy samochodu. The Flame in the Flood stawia nas jednak przed takim, mrożącym krew w żyłach, scenariuszem
Najłatwiejszym sposobem na opisanie The Flame in the Flood będzie stwierdzenie, że jest to kolejna survivalowa gra z elementami roguelike, jak Don’t Starve czy State of Decay. Wcielamy się w dziewczynę która znajduje się w na odciętym od cywilizowanego świata kawałku ziemi. Jej celem jest przetrwanie i dotarcie do jakiegoś ośrodka ludzkości. W wyprawie pomagać nam będzie pies i prowizorycznie zmontowana tratwa. Na każdym kroku czeka na nas śmierć i masa cierpienia.
Akcja całości dzieje się w Stanach Zjednoczonych, po upadku społeczeństwa. Wskazuje na to sceneria, która przedstawia masę rozsypanych domków, porozrzucanych traktorów i opuszczone kościoły. Element tajemnicy, co dokładnie się stało, dodatkowo buduje nastrój całości i jeszcze bardziej podkreśla motyw konfliktu natury z człowiekiem.
Pełna wersja gry oferuje nam zarówno kampanię z możliwością wyboru jednego z trzech stopni trudności jak i tryb endless, gdzie rzeka po której spływamy jest nieskończona. Oznacz to, że możemy przetestować to jak długo jesteśmy w stanie przetrwać w świecie The Flame in the Flood bez obawy o dojście do końca gry.
Omawianą produkcję z chęcią nazwałbym symulatorem. Symulatorem zderzenia się mieszczucha za naturą. Moja postać, za pierwszym razem, została zjedzona przez wilka już pierwszego dnia wyprawy. Kolejne próby nie przyniosły większych sukcesów. Umarłem z powodu odwodnienia i głodu, rozbiłem swoją tratwę i połamałem kości czy też zachorowałem na multum chorób wynikających z przemarznięcia i przemoczenia. Jak dotąd nie udało mi się przetrwać więcej niż 3 dni walki z żywiołem. Moje zapasy – ZAWSZE – wyczerpują się zdecydowanie zbyt szybko lub trafiam na wygłodniałego wilka, który robi sobie z mojej postaci przekąskę. Udowadnia to, że przetrwanie jest prawdziwą sztuką i będzie wymagało wprawy. Jest to element, na którym wydaje się być zbudowana cała gra. Jednak jest to zrobione w inny sposób niż w większości produkcji o podobnej tematyce. Zazwyczaj spotykamy się z motywem budowania i powolnego ulepszania naszej bazy. Dzięki temu z czasem jesteśmy zdecydowanie bardziej bezpieczni niż na początku gry. The Flame in the Flood odwraca to założenie. Jako, że całość dzieje się w pobliżu lub na rzece, to ciągle poruszamy się „do przodu” i nie mamy możliwości zbudowania bezpiecznego punktu gwarantującego nam przetrwanie. Daje to naprawdę interesujący efekt, gdzie nieustannie czujemy zagrożenie i praktycznie nie mamy chwili wytchnienia. Oferuje to także interesujący sposób mierzenia naszego postępu w grze. Poza czasem jaki udało nam się przetrwać, znaczenie ma też na jaką odległość, od startowego punktu, udało nam się dopłynąć. Takie rozwiązanie sprawdza się świetnie, bo dzięki temu nie odczuwałem zniechęcenia znanego z innych gier tego typu. Zazwyczaj jestem wściekły, gdy w grach survivalowych, moja baza zostaje zniszczona i tracę wszelki postęp. Tutaj jednak nie ma tego elementu, przywiązania się do czegoś i zabawy w budowanie domków. Śmierć, to tylko okazja do tego by zacząć zabawę na nowo i dotrzeć dalej niż poprzednio.
Gra podzielona jest na dwie części. Pierwszą jest zwiedzanie stosunkowo małych lokacji w poszukiwaniu przedmiotów i surowców niezbędnych do przetrwania. Gdy jesteśmy na lądzie możemy rozpalić ognisko, konstruować różnego rodzaju przedmioty, czy wyszukać miejsca do spania. Sekcje gry tego typu, pozwolą nam na polowanie na króliki, zjedzenie czegoś, ogrzanie się, zaspokojenie pragnienia i odpoczynek. Wspominam o tym, bo te cztery elementy są najważniejszą częścią gry. To jak długo przeżyjemy zależy od tego jak będziemy o sobie dbali. Wygłodzenie i brak wody prowadzą do śmierci, podobnie jak przemarznięcie. Jednak nim to się stanie, doświadczymy innych negatywnych efektów „nie dbania o sobie”. Spożywanie byle czego, prowadzi do zatrucia, przemokniecie gwarantuje nam jakąś chorobę, a złamania zdecydowanie nas spowalniają. Zabawa w The Flame in the Flood, w znacznym stopniu sprowadza się do tego by cztery wskaźniki, odpowiedzialne za nasze przetrwanie, nie były puste. Oczywiście żeby nie było zbyt łatwo, to na lądzie czyhają na nas wilki, które to bez problemu mogą rozszarpać naszą postać. Te bestie wydają się współpracować z przeklętymi krukami, które to skrzeczą gdy znajdziemy się w ich pobliżu. Ułatwia to bestiom wytropienie bohaterki. Zwiedzanie lokacji, odkrywanie świata i dbanie o siebie przypomina wiele innych gier survivalowych.
Poza sekcjami na lądzie, mamy też spływ rzeką na tratwie. Musimy wtedy uważać na prądy wodne, bo kolizja z kamieniami czy innymi rzeczami wystającym z wody to gwarancja przemarznięcia i połamanych kości. Część gry na tratwie, to także manewrowanie pomiędzy wysepkami i skrawkami lądu w poszukaniu schronienia. Ten element gry jest niezwykle denerwujący. Bardzo łatwo zahaczyć o jakiś kamyk, a to w praktyce oznacza, że za kilka minut czeka nas śmierć. Sterowanie tratwą wydaje się być, nie do końca, dopracowane. Może to celowy zabieg bo twórcom chodziło o stworzenie czegoś naprawdę trudnego.
Tym do czego przyczepi się część osób, jest zastosowanie „growej logiki”. Ogniska możemy rozpalać tylko i wyłącznie w wybranych przez programistów miejscach. Nie możemy od tak sobie zasnąć byle gdzie, zbierać można tylko określone surowce, a woda jest trudna do zdobycia mimo iż akcja w znacznym stopniu dzieje się na rzece. Nie jest to coś co zbytnio doskwiera podczas rozgrywki, ale zdaję sobie sprawę z tego, że może to trochę „wybijać” z wczuwania się w naszą postać. Sam byłem trochę zdziwiony, że mimo iż posiadam elementy niezbędne do rozpalenia ogniska, nie mogę tego zrobić w dowolnym miejscu. Da się nad tym jednak szybko przejść do porządku dziennego.
Muszę wspomnieć o oprawie audiowizualnej. Po pierwsze, muzyka i efekty dźwiękowe są świetne. Złowieszcze dźwięki podczas przemierzania lasu w nocy są zrównoważone przez piosenki, które słyszymy podczas sekcji na tratwie. Nie mam pojęcia, czy mówi to komukolwiek coś konkretnego, ale za soundtrack do gry, odpowiada Chuck Ragan. Kompletnie nie znam dorobku tego muzyka, ale muszę przyznać, że to co jest obecnie w grze zachęca mnie do sprawdzenia jego twórczości.
Jeśli chodzi o sferę wizualną, to interesująca stylistyka, która lekko kojarzy mi się z Don’t Starve wypada tutaj naprawdę dobrze. Mamy dość kolorowy świat, ale jest w nim coś naprawdę mrocznego, przypominającego o ciągłym zagrożeniu. Dzięki temu, gra wyróżnia się z tłumu innych produkcji. Wszystko wygląda trochę jak karykaturalny rysunek prezentujący zakrzywioną rzeczywistość. Głowna bohaterka przypomina mi kogoś z Rodziny Addamsów ale tak właśnie urok tej gierki.
Oczywiście jest kilka rzeczy do których człowiek może się przyczepić. Komuś tam nie będzie specjalnie pasowało zbyt duże nastawienie na walkę w porównaniu z eksploracją. Ja mam raczej problem z kwestiami technicznymi. Produkcja która śmigała na moich komputerach w swojej wcześniejszej iteracji, jest teraz zdecydowanie bardziej problematyczna. Glitche i dziwne problemy z dźwiękiem dałoby się jeszcze jakoś przeżyć. Gorzej jest z losowym wywaleniem do pulpitu, które występowało na 2 z 3 testowanych przeze mnie komputerach. Najśmieszniejsze jest to, że najsłabszy komputer radził sobie najlepiej z tą produkcją.
The Flame in the Flood, to produkcja, która mnie zaskoczyła już w fazie Early Access. Pozycja, o której wcześniej kompletnie nic nie słyszałem, wbiła się wysoko na moją listę wyczekiwanych premier. Pełna wersja okazała się dokładnie tym czego oczekiwałem.Tytuł ten porwał mnie niczym prąd rzeki, z którym to musimy się zmierzyć w grze.