Recenzja Mighty No. 9 - Danteveli - 29 czerwca 2016

Recenzja Mighty No. 9

Danteveli ocenia: Mighty No. 9
50

Mega Man to jedna z tych gier z epoki Pegasusa, co do których mam olbrzymi sentyment. Szamt czasu spędzony z tym tytułem jak i sequelami sprawił, że byłem mocno zainteresowany duchowym następcą niebieskiego robota. Dlatego tez zdecydowałem się sięgnąć po Mighty No.9 i sprawdzić czy gry tego typu nadal mi się podobają.

Mighty No.9 jest kolejnym projektem powstałym dzięki Kickstarterowi. Nie będę pisał o burzliwej historii produkcji tego tytułu bo to nie miejsce ani nie czas na to. Nie będę wspominał także o tragicznym trailerze obrażającym jakiś segment graczy bo kogo to tak naprawdę obchodzi? Powiem tylko, że negatywne emocje wokół tej produkcji mogły jakoś podkolorować moje odczucia w stosunku do Mighty No.9.

 

Mighty prezentuje nam fabułę zbliżoną do tego co znamy z cyklu Mega Man. Niebieski robocik musi pokonać serię innych maszyn by ratować świat i inne pierdoły tego typu. Tutaj mamy motyw z tym, że inne maszyny z prototypowej serii Mighty jak i pozostałe roboty zostały najwyraźniej czymś zainfekowane i sieją spustoszenie. Nasz bohater musi je pokonać pobrać jakieś fragmenty z nich i w ten sposób rozpracować co powoduje, to,że roboty zwariowały. Historia jest raczej prosta i kojarzy mi się z pierwowzorem. Mamy trochę scenek przerywnikowych i innych urozmaiceń fabuły ale nie należy liczyć na nic specjalnie głębokiego. Nikt przecież nic chciałby wątków z Blade Runnera w gierce o szaro-niebieskim robociku strzelającym do innych robotów ze swojego działka. Z tą kwestią nie będzie chyba żadnych większych problemów. Co prawda nasłuchałem się na temat tego jak żałosne są dialogi pomiędzy postaciami i jak kiepski jest voice acting. Moim zdaniem obie rzeczy są na standardowym poziomie jaki reprezentują gry wideo.

 

Gameplay przypomina platformówki gdzie, pędzimy z lewej strony ekranu w prawo po drodze pokonując dziesiątki przeciwników. Na końcu poziomu mamy walkę z bossem, który posługuje się jednym z elementów. Po jego pokonaniu uzyskujemy nowy atak skuteczny przeciwko innemu bossowi. Procedurę powtarzamy kilka razy i mamy okazje zobaczyć 4 godzinne napisy końcowe, gdzie wymieniono wszystkich, którzy rzucili groszem na powstanie tego tytułu.

 

Mighty No.9 bardzo przypomina klasyczną formułę gier z cyklu Mega Man na NESa. Większość poziomów i bossów jest zainspirowana tym co wymyślono lata temu. Dorzucono do tego kilka nowinek i drobnych zmian. Mamy na przykład poziom, gdzie musimy ścigać przeciwnika po Kapitolu. Takie bajerki całkiem fajnie urozmaicają rozgrywkę ale niestety elementów tego typu jest zdecydowanie zbyt mało.

 

 

Poważną zmianą w stosunku do Megam Mana jest wprowadzenie systemu uzyskiwanie chwilowych boostów. Bajer ten polega na tym, że po osłabieniu przeciwnika miga on przez chwilkę. Przypomina to troszkę kurczaki latajace nad ogłuszoną postacią w Street Fighterze. My wtedy możemy wykonać dash, przejechać przez przeciwnika i go pochłonąć. Uzyskujemy w ten sposób jeden z kilku bonusów zwiększających nasze zdrowie, prędkość czy siłę ataku. Dodatkowo mamy jeszcze 80% pochłonięcia przeciwnika uzależnione od naszego timingu i łączący się z tym system combo. W teorii powinniśmy tak przelatywać przez całe poziomy. W praktyce nie korzystałem z tego rozwiązania prawie wcale bo w moim odczuciu jest to jakieś wynaturzenie formuły klasycznego Mega Mana. Dodatkowo wolę rozwalać przeciwników działkiem a nie wślizgiwać się w nich. Rozumiem jednak, że ten system może się podobać i w sprawnych rękach pozwala wyczyniać akrobacje i pokonywać poziomy w interesujące sposoby.

 

 

Całość może byłaby fajna ale ja kompletnie nie „czułem” tej gry. Sterowanie jest niezłe ale trochę mu brakuje do perfekcji. Napotkałem całkiem sporo glitchy i bugów plus gameplay sam w sobie mnie nie porwał. Niby jest to kontynuacja pomysłów z Mega Mana ale jakoś brakuje mi czegoś wyróżniającego tą produkcję z zalewu innych tytułów inspirowanych klasykiem od Capcom. Plansze wyglądają kiepsko i są raczej nudne, nie przypadł mi do gustu wygląd części przeciwników i całości brakuje tego elementu „wow”. Wszystko zdaje się być bardzo zachowawcze, mdłe i nijakie. Na mnie to działa jak jakieś środki usypiające.

 

Chyba powonieniem zwalić całą winę na prezentacje. Mighty No.9 wygląda okropnie. W pierwszych zapowiedziach mieliśmy całkiem fajny styl i ducha oryginalnych gier. Teraz jest 2,5D z grafiką na poziomie poprzedniej generacji ale modelami obmyślonymi pod PSX. Na serio czułem odrazę do tej produkcji od momentu kiedy zobaczyłem jak wyglądają bohaterowie. Ich design woła o pomstę do nieba. Bradzo rzadko się zdarza że oprawa graficzna jakiejś produkcji nie trafia do mnie tak bardzo jak miało to miejsce w przypadku tej produkcji. Niestety patrzenie na ekran podcinało mi skrzydła i zniechęcało do dalszej gry. Oprawa dźwiękowa jest znośna ale voice acting potrafi być denerwujący. Nie jest to jednak taka tragedia jak opisuje to wiele osób ale też nie jest to poziom do jakiego oryginalnie miał inspirować ten tytuł. W końcu nie jest to indyk robiony za kilka groszy ale poważna produkcja wydawana przez Deep Silver. Trzeba jeszcze wspomnieć o tym, że oddano nam możliwość wybrania klasycznej aranżacji ścieżki dźwiękowej. Wtedy gierka brzmi prawie tak jak jakiś tytuł z NESa.

 

Mighty No.9 jest mocnym argumentem przemawiającym przeciwko wspieraniu gier na Kickstarterze. Przyzwyczailiśmy się już do obiecywania nam złotych gór. Tym razem zawód był jeszcze większy niż zwykle bo oryginalny pomysł został rozdrobiony i zamiast wyczekiwanego duchowego następcy Mega Mana mamy nudną i brzydką grę, której nikt nie chciał. Trudno się specjalnie wysilać na epitety i wymyślne wyzwiska dla twórców tego projektu kiedy oni byli na tyle leniwi by olać swoją własną grę i wykiwać ludzi wspierających ich żywą gotówką.

 

 

Mighty No.9 to produkcja na maksa przeciętna, gdzie żaden element nie został dopracowany. Takie byle co jadące na nostalgii do kultowego niebieskiego ludka od Capcom. Szkoda tracić czas i pieniądze na ten tytuł kiedy stoi on na poziomie darmowych gierek na nasze telefony i tablety. Nie warto nawet strzępić sobie języka na krytykowanie tej gry. Lepiej potraktować to jako nauczkę i nie robić sobie wielkich nadziei co do gier od legendarnych twórców korzystających z crowdfundingu.

Danteveli
29 czerwca 2016 - 21:31