Z drobnym poślizgiem, bo 21 a nie 20 czerwca, na Steam weszła długo zapowiadana aktualizacja do Rocket League – jak zdążyliście przeczytać, pozycji dla mnie dziś niezwykle ważnej. Niezależne studio Psyonix zdążyło wykreować swoją niepozorną gierkę na coś znacznie większego do kolejnej pozycji na liście steamowych nowych tytułów, tudzież – sądząc po popularności – na liście bestsellerów.
Prawie tysiąc godzin w Counter-Strike: Global Offensive i 15 w Rocket League. Widzicie zbieżność? Raczej nie, bo jej po prostu nie ma! Jednak czego by nie mówić, to CS na razie chowa się do szafy, a na tronie króla codziennych sieciowych zmagań zasiada samochodowa odmiana futbolu. Rocket League totalnie mną zawładnęło, nie pozwalając wykonywać najprostszych czynności bez wyobrażenia sobie przebiegu kolejnego meczu. I w rzeczy samej – identycznie jak syndrom „jeszcze jednej tury”, tak tutaj działa efekt „jeszcze jednego meczu”.
Nie wyczekiwałem ani nie pokładałem konkretnej nadziei w Nosgoth podczas rejestrowania się do zamkniętej bety. Zrobiłem to instynktownie. Minęło całkiem sporo czasu, ja o wszystkim zapomniałem, aż nagle przyszedł klucz, dzięki któremu wzbogaciłem się o 7 przyjemnie spędzonych godzin. To świetna, wakacyjna i niezobowiązująca produkcja na chwil kilka.
Na pewno każdy w swojej karierze gracza miał do czynienia z produkcją pozornie tak dziwną, inną od innych lub po prostu bezdennie głupią, że aż musiał tego spróbować… By po pierwszych kilkunastu minutach gry dojść do wniosku, że to całkiem nieźle sprawdza się w praniu. Dokładnie taka sytuacja zaistniała podczas mojego pierwszego kontaktu z dostępnym w PS Store Supersonic Acrobatic Rocket-Powered Battle-Cars, jedyną grą, która pod względem długości tytułu może rywalizować z Super Street Fighter II Turbo HD Remix. I jedyną, gdzie możesz bawić się w odrzutowiec samochodem na pilota. Zaintrygowani?