Pirates: Legend of Black Kat to jedna z pierwszych typowo pirackich gier na PlayStation 2, którą miałem szansę ograć. Niewielu dzisiaj o niej pamięta, bo nawet w momencie premiery miała ona problem, mimo solidnego wykonania, z przebiciem się do świadomości konsumentów. Po latach zadanie zdobycia serca gracza jest jeszcze trudniejsze, bo sporo się w świecie wirtualnej rozrywki przecież zmieniło. Czym więc próbuje uwodzić Katharina i czy potrafi skutecznie zamaskować swoje braki?
Zaczynając swoją przygodę z jednym z mniej znanych dzieł Westwood Studios, nie spodziewałem się, że napotkam na swojej drodze tak wielu tak bardzo upierdliwych przeciwników. Pirates: Legend of Black Kat wygląda momentami jakby specjalnie stworzone przez Amerykanów studium najgorszych możliwych rodzajów wrogów, które może spotkać podczas przygody gracz. Niewiele zabrakło, by ta „ekipa” całkowicie zniechęciła mnie do poznania dalszych losów tytułowej bohaterki.
Stosowane przez twórców gier metody walki z monotonią bywają przeróżne. Jedni mieszają gatunki, inni oferują kilku bohaterów, a jeszcze inni bawią się stworzonym światem. Czasami prowadzi to do zabawnych efektów, gdy w danej grze pojawiają się postacie, rozwiązania czy plansze na pierwszy rzut oka zupełnie nieprzystające do przyjętej konwencji. Tak jest chociażby w Pirates: Legend of Black Kat na PlayStation 2, w której tytułowa heroina odwiedza nie tylko typowe dla Karaibów rajskie wyspy, ale też na przykład... Antarktydę.
Pod koniec stycznia minęło dwanaście lat od zamknięcia Westwood Studios, firmy odpowiedzialnej choćby za przełomową i uwielbianą serię Command & Conquer. Większość osób kojarzy Amerykanów właśnie z kolejnych odsłon słynnej strategii czasu rzeczywistego, zapominając, że w swoim dorobku mieli oni też kilka niemniej ciekawych projektów. Wiele z nich jest już dzisiaj zapomnianych. Taki los spotkał m.in. wydaną wyłącznie na PlayStation 2 i Xboxa Pirates: The Legend of Black Kat.