Za 2 dni z hakiem, z Dolby Theater w Los Angeles, bardziej lub mniej chwiejnie wyjdzie grupka szczęśliwców, którzy pod pachą wyniosą nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej, lepiej znaną jako Oscar. Zanim przejdę do typowania kto to będzie, słowo wyjaśnienia w dwóch kwestiach. Co się tyczy samej ceremonii i jej oglądania, to ja osobiście lubię. Znam zdecydowaną większość twarzy i nazwisk, nie odrzuca mnie ta kulminacja blichtru, splendoru i sztuczności, ponieważ znam zasady na jakich się to odbywa. Nie interesuje mnie życie osobiste gwiazd, nie śledzę „pudelkowych” ploteczek, a do ich sypialni zaglądam tylko wtedy kiedy zaszwankują zabezpieczenia w chmurze. Znam jednak lub przynajmniej kojarzę większość ich filmografii, więc oglądanie takiej uroczystości jest dla mnie zwyczajnie ciekawe. Szczególnie, że ostatnio jest też doświadczeniem przyjemnym, odkąd to Ricky Gervais zaproponował w Złotych Globach formułę dekonstrukcji napuszenia i gry konwencją. Z Sethem, Ellen i Billym ostatnie Oscary były luźne, całkiem zabawne i zaskakująco bezpretensjonalne w tym pretensjonalnym świecie. Z Neilem musi być podobnie. Nie każdy jednak to strawi. Druga kwestia to znaczenie Oscarów. Tu trzeba zaznaczyć jedno – to nie są ostateczne wyznaczniki poziomu artystycznego filmu czy też gry aktorskiej. Mają większe znaczenie prestiżowe i marketingowe, samo wyłonienie zwycięzców rządzi się często swoimi specyficznymi prawami, uwzględniającymi kontekst i okoliczności. Czasami nominacja znaczy tyle co wygrana, ale tutaj trzeba odwołać się też do podstawowej istoty kultury – to nie gra o sumie zerowej. Wygrana jednego filmu nie oznacza, że inne były gorsze. Oscary to tylko i aż filmowa tradycja. To ustaliwszy przechodzimy do clou tematu.
Moje podsumowanie roku w kategorii muzyka już w świat wysłałem, czas na podsumowanie filmowe. Swój kinowo-filmowy bilans na rok 2014 przedstawił już eJay, nie mogę więc być gorszy. Ostatnie 12 miesięcy było niezwykle bogate i ekscytujące filmowo - udało mi się obejrzeć całą masę produkcji wartych wyróżnienia, co też zaraz uczynię. Mój filmowy "top" za rok 2014 nie będzie zwykłym układaniem produkcji od najmniej fajnych z fajnych do najfajniejszych z fajnych - te ostateczne najlepsze filmy roku będą trzy, zaś wcześniej kilka innych "naj" oraz masa tytułów może nieco gorszych, ale nadal wartych uwagi. Na listę weszły filmy, które miały kinową premierę w Polsce w tym roku, więc jest tu kilka tytułów z roku 2013. Leniuszkom podlinkowałem wszystkie recenzje :)
Produkcję wpisu zacząłem tak samo, jak co roku - przeglądając moje filmwebowe konto i oceny, jakie wystawiłem filmom obejrzanym w kinach od stycznia do grudnia 2014. Następnie powstała sucha wymienianka, która stopniowo przerodziła się w poniższe barwne i soczyste zestawienie. A zestawienie jest oczywiście: subiektywne, hollywoodzkie (ale jest trochę ambitnej Europy, bez obaw) i najmojsze.
O tym, czym jest Boyhood, mogliście przeczytać jakiś czas temu. Dla leniwych skrót: dzieło Richarda Linklatera było kręcone przez niemal 12 lat i stanowi jedyną w swoim rodzaju kronikę dorastania pewnego sympatycznego młodzieńca. Kamera towarzyszy mu od 7 do 18 roku życia, a ekipa filmowa po prostu spotykała się co kilka miesięcy celem stworzenia kolejnego rozdziału z życia Masona i jego rodziny. Ten bardzo ambitny pomysł mógł łatwo przerosnąć reżysera i aktorów, ale na szczęście tak się nie stało - Boyhood to wspaniała, niezwykle życiowa i autentyczna opowieść, którą z czystym sumieniem polecam każdemu miłośnikowi kina.
Ilu z Was kojarzy nazwisko Richard Linklater? Zgaduję, że niewielu. Ilu zaś kojarzy filmową trylogię Before z Ethanem Hawke'iem i Julie Delpy? Tu zapewne jest lepiej. Linklater solidnym reżyserem jest (za Szkołę rocka ma dożywotniego plusa!) i najwyraźniej ma upodobanie do wieloletnich, nietuzinkowych projektów. Przed wschodem słońca nakręcił w 1995 roku, Przed zachodem słońca w 2004, zaś ostatni odcinek, Przed północą, ma datę 2013. W trakcie dziewięcioletnich przerw między kolejnymi częściami starzeli się aktorzy, więc starzały się także postacie. Boyhood, najnowszy projekt Linklatera, idzie o krok dalej. Po tytule wpisu możecie się domyślić, o co chodzi.