To miał być polski film wojenny z przyzwoitym budżetem, którego nie będziemy się wstydzić na zachodzie. Produkcja, co do której tak urosły oczekiwania, że nie było szans, by ktokolwiek im sprostał. Wstydu nie ma, ale jest dubstep, slow motion i Czesław Niemen.
Pojawienie się w kinach Miasta 44 nie byłoby możliwe gdyby nie zacna pomoc licznych sponsorów. Udowadnia to początkowa plansza, przewijająca kolejne nazwy dobrodusznych instytucji, które wyłożyły środki finansowe na film Jana Komasy. Plansza, trwająca bite 2 minuty, zrodziła we mnie również pewną ekscytację. Siedząc wygodnie w fotelu i mając świadomość, że za efekt końcowy jest odpowiedzialny młody człowiek z fantazją pomyślałem, że wreszcie otrzymam polskie kino wojenne bez tanich imitacji.
Sporo mówiło się przed premierą o artystycznych zapędach Komasy i próbie dostosowania języka filmu do młodszej widowni. Wiadomości o wzbogaceniu ścieżki muzycznej dubstepem oraz hip-hopem, dodaniem do fabuły elementów rodem z horroru, czy też sceny erotycznej w slow-motion mogą spragnionego wojennej zawieruchy widza nieco rozczarować.