*see what I did there?
Wakacje coraz bliżej, a pierwsza fala dużych premier za nami. Biznesowe molochy skryły się w swoich jaskiniach, gdzie zbierają siły do dalszej walki. Prasa branżowa z braku laku debatuje nad podobieństwem Ellen Page do głównej bohaterki Last of Us. Z cienia wychodzą za to produkcje niezależne, korzystając z chwilowej nieobecności większych drapieżników. W związku z tym, dziś i ten felieton będzie o czymś trochę bardziej niszowym.
Trzymam w rękach stare, wytarte pudełko z płytami. Z okładki spogląda na mnie młoda, nienaturalnie blada kobieta. Ten złośliwy uśmieszek skrywający się w kącikach ust, przesadny makijaż, wyzywający strój, tandetny tatuaż nad pośladkami, od początku zwiastują kłopoty. Czuje się skuszony, choć dobrze znam twój sekret, Jeanette, ty dwulicowa córo Janusa. Wiem, że pragniesz zaprowadzić mnie do miejsca, gdzie czeka zachwyt i zgroza. Gdzie będę chwalił geniusz twoich twórców, by parę chwil później kląć jak szewc, żałując, że znowu zmarnowałem czas na takie partactwo. Trzeba przyznać, że Troika idealnie wybrała sobie maskotkę do ostatniej gry. To niepokojące spojrzenie Jeanette stanowi jednocześnie zaproszenie i ostrzeżenie przed wkroczeniem do Świata Mroku w wydaniu jednego z najodważniejszych zespołów w historii tej branży.
Dożyliśmy czasów gdy wielkie growe koncerny ogromną uwagę przywiązują do starannego pielęgnowania wypromowanych na przełomie ostatnich kilku(nastu) lat marek. Do nowych IP najwięksi tego biznesu podchodzą zazwyczaj z dużą ostrożnością, wiedząc, że z uwagi na rosnący koszty produkcji gier porażka może okazać się bardzo bolesna. Czy to oznacza, że obecne na rynku tytuły mogą się czuć bezpieczenie? Oczywiście, że nie. Zapraszam do mojego mini-rankingu gier, które choć zasługiwały na kontynuacje, to jednak niemal na pewno takowych nie otrzymają. Żeby było ciekawiej, w przeglądzie zawarte zostały tytuły z różnych epok i reprezentujące wiele różnych gatunków.