Jestem świeżo po seansie drugiej części Strażników galaktyki. Opinia na temat filmu często zmienia się z czasem, jestem więc ciekawy, czy po kilku dniach drastycznie zmieni się mój odbiór nowego filmu Jamesa Gunna. Bo w tym momencie jestem bardzo zadowolony i jednocześnie mam też kilka uwag, ale myśl przewodnia tej recenzji będzie w duchu "to po prostu porządna kontynuacja".
W 2014 roku pojawiła się pierwsza część Strażników, która odświeżyła nieco skostniałe (według wielu widzów) kinowe uniwersum Marvela. Pozornie niedopasowana banda prawie-bohaterów wrzucona w kolejną sztampową opowieść o ratowaniu wszechświata zyskała powszechne uznanie dzięki wyluzowanemu podejściu do tematu, fajnie nakreślonym postaciom, świetnemu retro-klimatowi i niewymuszonemu humorowi. Udało się. Marvel znowu górą, a złota zasada robienia sequeli mówi, że trzeba wziąć wszystkie udane rzeczy z poprzednika i podkręcić je do maksimum. Tak zrobiono, z wszystkimi tego konsekwencjami.
Ubiegłoroczny Jurassic World okazał się olbrzymim sukcesem. Film w reżyserii Colina Trevorrowa przypadł do gustu widzom i krytykom, zarabiając oszałamiające 1,67 miliarda dolarów. Nie dziwi więc, że twórcy nie zwlekali specjalnie z zatwierdzeniem prac nad kontynuacją. Z kolei ubiegły weekend przyniósł informację, że historia przedstawiona w Jurassic World doczeka się nie jednego, a dwóch rozwinięć – marka, podobnie jak oryginalny Jurassic Park, będzie trylogią.