Recenzja filmu Strażnicy galaktyki 2 - więcej bardziej mocniej śmieszniej lepiej? - fsm - 6 maja 2017

Recenzja filmu Strażnicy galaktyki 2 - więcej, bardziej, mocniej, śmieszniej, lepiej?

Jestem świeżo po seansie drugiej części Strażników galaktyki. Opinia na temat filmu często zmienia się z czasem, jestem więc ciekawy, czy po kilku dniach drastycznie zmieni się mój odbiór nowego filmu Jamesa Gunna. Bo w tym momencie jestem bardzo zadowolony i jednocześnie mam też kilka uwag, ale myśl przewodnia tej recenzji będzie w duchu "to po prostu porządna kontynuacja".

W 2014 roku pojawiła się pierwsza część Strażników, która odświeżyła nieco skostniałe (według wielu widzów) kinowe uniwersum Marvela. Pozornie niedopasowana banda prawie-bohaterów wrzucona w kolejną sztampową opowieść o ratowaniu wszechświata zyskała powszechne uznanie dzięki wyluzowanemu podejściu do tematu, fajnie nakreślonym postaciom, świetnemu retro-klimatowi i niewymuszonemu humorowi. Udało się. Marvel znowu górą, a złota zasada robienia sequeli mówi, że trzeba wziąć wszystkie udane rzeczy z poprzednika i podkręcić je do maksimum. Tak zrobiono, z wszystkimi tego konsekwencjami.

Film zaczyna się wyśmienitą scenką doskonale pokazującą, jak przez kolejne 2 godziny będą traktowani bohaterowie, fabuła i widzowie. Wstęp pokazuje Petera Quilla, Gamorę, Draksa, Rocketa i Groota podczas finalizowania kolejnego dobrze płatnego zlecenia. Trik polega na tym, że James Gunn nie pokazuje wybuchowej, komiksowej akcji w pełnej okazałości, ale zostawia ją w tle, skupiając oko kamery na rozkosznym Groocie (a jest rozkoszny przeokrutnie).

Podobny sposób wyrazu można przyłożyć do całego filmu - zarówno pod względem fabularnym, jak i inscenizacyjnym. Niby chodzi o kolejne ratowanie świata, ale sednem są emocje na bardzo podstawowym poziomie. Niby jest miejsce na efektowną rozpierduchę, ale film często bazuje na chwilowym wyciszeniu celem dostarczenia sceny poważnej lub (duuuużo częściej) żartu. Czyli jest wszystko to, co ma być, ale starano się lekko tym zakręcić, wstrząsnąć. Efekt? Jest to jednocześnie i dobre, i złe zagranie.

Strażnicy galaktyki 2 to film bardzo zabawny, który swoje komediowe elementy dostarcza często i trafnie. Aż do momentu, gdy stają się zbyt częste i zbyt humorystyczne - niemalże do poziomu kreskówkowych gagów. Problem ze zbytnią komediowością dotyczy też żonglerki tonem opowieści - kilka ładnych, głębokich, może nawet wzruszających, scen jest gwałtownie puentowanych jakimś "śmiesznym" tekstem, co nie pomaga w odbiorze. Mamy się zadumać, czy rechotać? Zdecydujże się, panie Gunn!

To powyższe to na szczęście jedyny poważny zarzut. Jeśli zaakceptujecie kanonadę humoru, to reszta wejdzie gładko. Świetna chemia między postaciami, ładnie zainscenizowane i nakręcone sceny akcji (ze szczególnym wskazaniem na to, co w drugiej połowie filmu robi Yondu), ta sama swada i luźny styl, za jaki pokochaliśmy "jedynkę", dobre tempo opowieści, klasyczne piosenki... Tak, to zdecydowanie pomaga w dobrej zabawie. Trudno jest się na ten film złościć, bo jest po prostu bardzo rzetelnie wykonaną kontynuacją. Zapamiętam zaraźliwy śmiech Draksa, bardzo fajnie zagraną, nieprzystosowaną społecznie Mantis, efektowny występ Kurta Russella, cały wątek Yondu i to, jak dobrze sobie radzi ten film w zasadzie bez nawiązań do całego uniwersum.

Czy mamy tu do czynienia z "co za dużo, to niezdrowo"? Trochę mamy. Ale twórcy mieli pomysł na ten sequel i potrafili zapewnić np. fajną przewrotkę w kolejnym znanym motywie chmary wrogich statków strzelających do naszych herosów). Czyli chyba wiedzieli, co robią. Nawet jeśli tu i ówdzie przedobrzyli. Czy Vol. 2 jest lepszy niż część poprzednia? Nie. Ale nie jest też wyraźnie gorszy, a to już sporo. Zasłużone 8/10.

fsm
6 maja 2017 - 20:56