Phil Fish jest bucem. Designerem, który nie potrafi tworzyć gier. Słabeuszem. Zerem. Wiedzą o tym wszyscy, bo mówią o tym wszyscy. W końcu autor Feza dopuścił się aktu przebijającego po stokroć jego wcześniejsze przewinienia, czyli między innymi zrzucenie bomby atomowej na Japonię (tak, to sprawka Fisha). Tym razem ten podły Kanadyjczyk obraził się na cały świat po kolejnej fali krytyki skierowanej w jego kierunku i postanowił anulować prace nad grą Fez II. Nawet więcej, ogłosił, że w ogóle rezygnuje z tworzenia gier i funkcjonowania w branży. To bezprecedensowy sukces najważniejszej grupy w dziejach Internetu – unii hejterów. Wreszcie znalazł się ktoś, kto przejmuje się ich głosem! Wiele lat skrzętnej pracy nad budową metodologii hejtu przyniosło rezultaty. Zadowalające rezultaty, bo Phil Fish został zniszczony.
I kiedy opada kurz po tej niewątpliwe ważnej dla branży (zapomniałem o hasztagu?) aferze, świat jest podzielony na dwie grupy: ludzi zdroworozsądkowych, który mają całą sprawą gdzieś i wspomnianych hejterów. Obok tych frakcji kształtuje się coś na kształt zjednoczonego frontu wyzwolenia Fisha spod jarzma Fisha (bo wszyscy wiemy, że jego największym wrogiem jest on sam). W instynktownym ruchu prawdopodobnie destrukcyjnym dla mojego wizerunku profesjonalisty, dołączam do tej nielicznej grupy, aby ogłosić, co następuje:
Phil Fish ma prawo być bucem i nie pasować do standardów profesjonalizmu, które nagle zostały objawione światu i podobno muszą być w branży gier zachowane za wszelką cenę. Powiem więcej, jeżeli odmówimy mu tego prawa, grozi nam wielkie niebezpieczeństwo.
Od premiery filmu Indie Game: The Movie minęło ponad trzy tygodnie i jeszcze nikt z autorów Gameplay’a nie pokusił się o recenzję lub opisanie wrażeń po seansie. Wygląda więc na to, że będę pierwszym autorem, który podzieli się opinią na temat tego niezwykłego obrazu. I chociaż od czasu mojego pierwszego kontaktu z Indie Game: The Movie minęło już kilka dni, to ciężko mi poukładać wszystkie pozytywne i negatywne myśli kłębiące się w głowie. Mogę jednak śmiało powiedzieć, że obraz Jamesa Swirsky’ego i Lisanne Pajot to ogromna dawka najróżniejszych emocji, kilka ciekawostek ze świata game devu i bardzo interesujące spojrzenia na twórców niezależnych.
Zajmując się grami, nie ma nic fajniejszego niż odkrywanie perełek. Jasne, przyjemnie jest wiedzieć, że jutro, za tydzień, za miesiąc czy za pół roku zasiądziemy do wspaniałej gry przygotowywanej za wielkie pieniądze przez duży zespół produkcyny, ale czasem ci mniejsi, wcale nie mają mniej do powiedzenia. Na przykład taki Phil Fish, od kilku lat przygotowujący grę Fez.
Fez miał trafić na XBLA już dobry rok temu. Obsuwa jednak jest straszna i prawdopodobnie stanie się to dopiero w tym roku. Prawdopodobnie, bo nigdy nic nie wiadomo, niemniej jednak na tegorocznym PAX East można było w końcu poważniej przyjrzeć się propozycji studia Polytron. W rozwinięciu znajdziecie filmik z rozgrywki która po części nawiązuje do znakomitego Paper Mario, zabaw z perspektywą w echochrome, a otoczka przygodowa to wypisz wymaluj Dizzy. Przynajmniej takie mam wrażenie, bo oczywiście Fez to przede wszystkim gra logiczna z fajnym pomysłem, utrzymana we wczesnych 16-bitowych klimatach. Odnotowałem ten tytuł z jeszcze jednego powodu. W encyklopedii GOL-a jakieś dzieci okropnie zaniżyły oczekiwania wobec gry rozumując zapewne, że jeżeli coś nie wygląda jak Crysis, to musi być do dupy. Zrozumienie tego haniebnego (że polecę klasykiem) czynu zajmie im pewnie kilka ładnych lat, ale już teraz osoby, którym nieobojętny jest los takich właśnie perełek proszone są o kliknięcie gdzie trzeba. W imię przyzwoitości i dobrej zabawy.