Phil Fish jest bucem. Designerem, który nie potrafi tworzyć gier. Słabeuszem. Zerem. Wiedzą o tym wszyscy, bo mówią o tym wszyscy. W końcu autor Feza dopuścił się aktu przebijającego po stokroć jego wcześniejsze przewinienia, czyli między innymi zrzucenie bomby atomowej na Japonię (tak, to sprawka Fisha). Tym razem ten podły Kanadyjczyk obraził się na cały świat po kolejnej fali krytyki skierowanej w jego kierunku i postanowił anulować prace nad grą Fez II. Nawet więcej, ogłosił, że w ogóle rezygnuje z tworzenia gier i funkcjonowania w branży. To bezprecedensowy sukces najważniejszej grupy w dziejach Internetu – unii hejterów. Wreszcie znalazł się ktoś, kto przejmuje się ich głosem! Wiele lat skrzętnej pracy nad budową metodologii hejtu przyniosło rezultaty. Zadowalające rezultaty, bo Phil Fish został zniszczony.
I kiedy opada kurz po tej niewątpliwe ważnej dla branży (zapomniałem o hasztagu?) aferze, świat jest podzielony na dwie grupy: ludzi zdroworozsądkowych, który mają całą sprawą gdzieś i wspomnianych hejterów. Obok tych frakcji kształtuje się coś na kształt zjednoczonego frontu wyzwolenia Fisha spod jarzma Fisha (bo wszyscy wiemy, że jego największym wrogiem jest on sam). W instynktownym ruchu prawdopodobnie destrukcyjnym dla mojego wizerunku profesjonalisty, dołączam do tej nielicznej grupy, aby ogłosić, co następuje:
Phil Fish ma prawo być bucem i nie pasować do standardów profesjonalizmu, które nagle zostały objawione światu i podobno muszą być w branży gier zachowane za wszelką cenę. Powiem więcej, jeżeli odmówimy mu tego prawa, grozi nam wielkie niebezpieczeństwo.
Biorę w obronę Fisha nie dlatego, że strasznie pokochałem jego osobę czy grę. Fez to bez wątpienia ciekawa produkcja, która mnie jednak dość mocno znużyła – może to niepopularna opinia, ale lepiej mi się na to patrzy i tego słucha niż gra. Autora Feza kojarzę odkąd pojawiły się wieści na temat jego pierwszego dzieła, więc jestem na bieżącą z niemal każdą „aferą” z jego udziałem (zresztą, łatwo wywnioskować to z tego tekstu). Chodzi po prostu o to, że wolę Fisha, z którym często będę się nie zgadzał i z którego czasem będę śmiał się pod nosem, od pozbawionej własnej opinii, przeszkolonej przez sztab PR-owy wydmuszki. Podobno w branży brakuje innowacji, pomysłów, wyrazistości i odwagi. Czyżby ludzie nie mieli świadomości, że w parze z tymi cechami często idą niezrozumienie, nonkonformizm, niewygodne opinie i właśnie temperament?
Fisha odbieram jako człowieka, który nie może powstrzymać się przed komentarzami, ma to wdrukowane w swoje zachowanie, a jednocześnie nie potrafi odciąć się od negatywnych opinii. W odróżnieniu od wszystkich internetowych twardzieli, którzy mężnie biorą na klatę każdą obelgę. Bo przecież ustaliliśmy już kolektywnie, że profesjonalistom nawet powieka nie drgnie, gdy ktoś miesza ich z błotem za wszystko, co robią. Nawet kiedy nie robią nic szczególnie niebezpiecznego dla ludzkiej cywilizacji, w odróżnieniu od dajmy na to prezydenta Obamy, promującego fajne gadżety zwane dronami (wkrótce w sklepach). Fish jest naturalny w swoich dziecinnych reakcjach, przemawia przez niego szczerość, kiedy wyzywa ludzi na Twitterze. Skąd się to w nim bierze? No cóż, pewnie ma taką choleryczną i naiwną osobowość. Zresztą, Fish mówił czy pisał gdzieś o tym, że ma zaburzenia afektywne dwubiegunowe, czyli trywializując opis medyczny: epizody manii oraz depresji.
W czym mi przeszkadza to, że Fish może być irytujący? W niczym, bo przecież nie muszę go słuchać codziennie w radiu jak naszych ukochanych polityków. Fish to bezpieczne indywiduum, które może irytować swoim zachowaniem, ale niczym nie zagraża porządkowi panującemu na świecie. Ludzie mówią, że taki psychopata nie powinien zajmować się grami. Jasne, zabierzmy mu i innym podobnie nieokrzesanym ludziom dostęp do komputerów, niech zajmą się wyszywaniem albo zamiataniem ulic. Przy okazji trzeba będzie zamknąć też Hidekiego Kamiyę, współautora gier równie słabych jak pieprzony Fez (Resident Evil, Devil May Cry, Viewtiful Joe, Okami, Bayonetta). Kamiya często pisze do fanów lub trolli zadających mu w kółko te same pytania, żeby się „odpier**lli”. Dosłownie tak: „spierd**aj”, albo „ssij”. Proponuję też przyjrzeć się temu socjopacie z From Software, który nie dość, że projektuje trudne gry to jeszcze mówi o nich szczerze. Pamiętamy jak Miyazaki „reklamował” pecetową konwersję Dark Souls. Jego szczerze wypowiedzi w tonie: „będzie słaby, bo nie mamy pojęcia co to pecet”, o mały włos skończyły zamieszkami w Polsce, a przynajmniej na forum gry-online.pl.
Wspomniałem wcześniej, że nieakceptowanie wkurzającego Fisha grozi nam niebezpieczeństwem. Wielkim niebezpieczeństwem. Tak wielkim, że w konsekwencji Adrian Chmielarz będzie musiał zacząć nosić garnitury, Jonathanowi Blowi nagle odrosną włosy, a Cliff Bleszinski przestanie być postrzegany jako fajny. Na Gamescomie spotkamy się za to tylko po to, żeby wymienić wizytówki i odliczyć pieniądze (niestety, już teraz wiele osób jedzie tam tylko z tego powodu). Bo ludzie, którzy tworzą gry mają w sobie coś z, wybaczcie to najokropniejsze na świecie słowo, po które jednak muszę teraz sięgnąć: artystów. A artyści… no cóż, powiedzmy, że z wieloma z nich nie chciałbym utknąć w windzie. Żeby uniknąć generalizowania powiem tylko, że są artyści irytujący w afirmacji własnego jejestwa i przekonaniu o wielkości. Są artyści, którzy tworzą świetne rzeczy, ale jako ludzie są po prostu najgorsi. Nie będę tworzył tutaj listy „10 najbardziej socjopatycznych artystów świata”, bo to doskonały temat na osobny, znacznie lepiej klikający się artykuł, więc powiem tylko o jednym z moich ulubionych pisarzy, Kurcie Voneguucie. Świetne pióro, przezabawne komentarze. Z fragmentów jego biografii wynika jednak, że to także smutny, rozpity irytujący i choleryczny człowiek, z którym pewnie trudno byłoby wytrzymać.
Problem Fisha polega na tym, że Fish chce kontaktować się z ludźmi, chociaż najwyraźniej nie powinien. Fish nie ma osobowości, która potrafiłaby przypodobać się fanom. Nie ma intuicji, żeby podchwycić to, co ich zjednoczy. Tak jak zrobił to zresztą jego przeciwnik z ostatniego starcia, czyli Annoyed Gamer. Dziennikarz, bo chyba tak należy go nazwać (?), ewidentnie pozwolił sobie na taką a nie inną krytykę Fisha i przy okazji Blowa, bo wyczuł, że jest na to popyt. Powiedzmy sobie szczerze, Blowa i Fisha postrzegamy niemal wyłącznie przez Indie Game: The Movie, w którym obaj panowie wyszli nienajlepiej. Blow jako wyznacznik pretensjonalności w świecie gier, Fish jako obsesyjny maniak. Złośliwi mówią, że ten film dał im rozgłos – to prawda, ale wraz z nim doszły w pakiecie te nienajlepsze i pewnie krzywdzące w osobistym wymiarze wizerunki. Zderzenie tego z faktem, że obaj panowie wciąż mają coś do udowodnienia, bo w końcu zrobili tylko po jednej grze, musi budzić presję. I można sobie mówić w kółko, że negatywne komentarze nie bolą, że trzeba się do nich dystansować. Gdyby tak było i gdyby ta rada działała, nie pozostałoby nam nic innego jak sobie pogratulować, zamknąć Internet i oddać go do muzeum historii dobroci ludzkości.
Nie uważam się za kompetentną osobę, żeby wyjaśniać tę śmieszną aferę, ale parę rzeczy warto powiedzieć. Po pierwsze, broniąc Fisha nie twierdzę, że na jego zachowaniu powinni wzorować się inni. Nie, odgrażanie się anulowaniem Feza II to dziecinada lub przejaw niestabilności psychicznej. Inną rzeczą jest to, że jeśli autor ucieka się do czegoś takiego, pewnie ma ku temu powody – jest na skraju wytrzymałości i ma dość sytuacji, która trwa od jakiegoś czasu. Mam nadzieję, że Fish odetnie się od sieci, ochłonie i będzie dalej pracował nad grą. Jako człowiek może być irytującym gnojem, ale to nie przeszkadza w niczym, żeby robił świetne rzeczy. Przynajmniej mi to nie przeszkadza, bo dopuszczam myśl, że na świecie są ludzie mniej mili, przystojni i skromni ode mnie.
Drugą sprawą jest to, że licytowanie się o to, kto kogo bardziej obraził i kto bardziej zawinił jest śmieszne. Annoyed Gamer dał do pieca, żeby było kontrowersyjnie, na tej samej zasadzie, na jakiej Jim Sterling omawia w podcascie serwisu Destructoid wygląd swojego anusa (dziennikarstwo growe!). Kontrowersyjnie nie znaczy fajnie, bo najlepsze, co zrodził ten „dyskurs” to artykuły broniące Fisha (polecam list Bleszinskiego oraz artykuł na Giant Bomb). Umówmy się, stwierdzenie, że Blow jest pretensjonalny, a Fish irytujący to najdurniejsza rzecz, jaką można objawić światu. Tak samo jak zarzucanie im, że strzelili „focha”. „Blow i Fish nie chcieli skomentować plotek dla branżowego molocha” – z tego nie da się zrobić nawet materiału do Faktu.
W tym wszystkim najsmutniejsze jest to, że ponownie dowiadujemy się, że granie w gry ma także mroczną stronę i stało się okrutnie poważne. Oczywiście fajnie jest posyłać sobie zabawne memy, najlepiej nobilitujące granie do miana aktywności głęboko uduchowionej, podziwiać niezwykle budujące intelektualnie cosplaye, czy popłakiwać przy przeróbce motywu przewodniego z The Legend of Zelda. Niestety, z taką samą pasją i poświęceniem ludzie mieszają z błotem wszystko to, co wywołuje u nich chociażby minimalną frustrację. Parafrazując pewną polską piosenkę, gry to nie zabawa już. Gry to pole bitwy, na które wychodzisz opancerzony od stóp do głów. Pytanie brzmi, czy Phil Fish znajdzie pancerz dla swojego ego.