Są w świecie popkultury różne świętości, których - według wielu - nie powinno się ruszać. Należy do nich klasyk z 1984 roku - film Pogromcy duchów w reżyserii Ivana Reitmana. Produkcja ta jest pełna tego "ejtisowego" uroku, ma rewelacyjną obsadę i zestarzała się bardzo przyzwoicie. Czy więc potrzebny był reboot? W dobie poprawiania rzeczy, które wcale takie stare nie są, sięgnięcie po ponad 30-letni film, by przedstawić jego nowe wcielenie nowej widowni nie wydaje się taki złym pomysłem. No ale przecież Internet wie lepiej...
Gdy pierwszy zwiastun Ghostbusters AD 2016 ujrzał światło dzienne, szybko stał się jedynym z bardziej nielubianych filmików na YouTube'ie. Późniejsze recenzje gotowego dzieła też nie leżały jakoś blisko działu z dobrymi wiadomościami. A jeśli spojrzeć na komentarze widzów tu czy tam, wydawało się, że Paul Feig wyreżyserował potworka, który nie powinien ujrzeć światła dziennego. Po dwóch latach od premiery film obejrzałem i...
Ojeju. Miało być tragicznie, seksistowsko, nudno, nieśmiesznie. Miałem poczuć się jak przedstawiciel tej gorszej płci. Tak przynajmniej chcieli tego hejterzy nowych Pogromców duchów, którzy na kilkanaście dni przed premierą uaktywnili się praktycznie na wszystkich serwisach filmowych i wystawili filmowi honorową ocenę 1/10.
Robienie dramy wokół obrazu Paula Feiga to dla mnie jakieś kompletnie nieporozumienie, gdyż nowa odsłona przygód naukowców badających zjawiska paranormalne jest zaskakująco...nieszkodliwa. Dla samego rynku – bo w tym roku widziałem już gorsze tytuły – jak i dla poprzednich części - nie ośmieszają ich w żaden sposób, nie budują również im nowego pomnika. Co więcej, nie doszło tutaj do rzekomego gwałtu na legendzie.